Dumna mama Patrycja podzieliła się z nami swoimi porodowymi wspomnieniami. Nie by tak, jak powinno… A zresztą przeczytajcie same…
Witam! Chciałabym podzielić się swoją historią i zwrócić uwagę na to, co ostatnio wyprawiają lekarze w natłoku swoich prywatnych gabinetów, który wiąże się z brakiem czasu i cierpliwości dla pacjentów w szpitalach państwowych. Pięć miesięcy temu, dziewięć dni po terminie zjawiłam się według wskazań pani ginekolog na oddziale. Dokładnie trzy dni wcześniej byłam na badaniu kontrolnym i inny lekarz stwierdził,że mam „starzejące się łożysko” i nadciśnienie (na początku ciąży byłam na podtrzymaniu). Doszedł do wniosku, że nie zna nikogo kto zaryzykowałby porodem naturalnym. Ja za to poznałam… Moja pani doktor! Od godziny 7 rano miałam podłączoną oksytocynę, która wcale na mnie nie działała. Wykonywane badania aparatem KTG, z zepsutą głowicą (!!!), która wcale nie wykrywała skurczy. Chodziłam z kroplówką dalej… 3cm rozwarcia, bóle. Pani doktor zamknięta w swojej dyżurce, Panie położne zajęte opowieściami o zakupach, konsumując kolejne „dary” od pacjentek. Tak czas mijał. Nadeszła godzina 12! Pani doktor przyszła do mnie, bez jakiegokolwiek badania odłączyła mi kroplówkę i zakończyła wizytę słowami „Przerywamy dzisiaj i kończymy jutro. Ja muszę jechać do domu, bo mam ciężki dzień.” Tak więc zostałam ulokowana w sali, w której nie było żywej duszy. Wtedy się zaczęło, bóle obłędne! Od godziny 12 do 19 miałam tylko jedną wizytę położnej i kolejne badanie KTG z „brakiem skurczy”. Nie miałam siły wstać, ruszyć się w jakikolwiek sposób. Zero reakcji, zamknęła drzwi i wyszła. Na moje szczęście o godzinie 19 przyszła „nowa zmiana” i wtedy trafiła mi się położna z powołania! Przyszła, zobaczyła co się dzieje. Tadaam! Rodziłam. 9cm rozwarcia,skurcze i szybko na sale. Urodziłam córkę! Mała napiła się zielonych wód, po 2 minutach stanęły jej wszystkie czynności życiowe. Ja dostałam krwotoku, macica mi się nie chciała obkurczyć, pękła mi tętnica, zostałam łyżeczkowana. Na sali momentalnie zjawił się cały oddział! Salowe podstawiły pode mnie wiadro… Czułam się obdarta z godności… Z boku przypatrywał się wszystkiemu mój mąż, nie chciałabym być na jego miejscu… Ordynator próbował skontaktować się z moją panią prowadzącą, niestety bez odzewu. Całość zakończyła się kilkudniowym leżakowaniem mojej córki w inkubatorze, popodłączanej do wszelkich możliwych aparatów. Brakiem przetoczenia krwi w moim przypadku (nie mieli jej dla mnie.) Rankiem po porodzie zjawiła się pani doktor, która podała tylko rękę ordynatorowi,który odbierał mój poród i powiedziała „Dziękuję Ci za uratowanie im życia.” Po tym dniu już jej na oddziale nie zobaczyłam. Od tamtego momentu nie skontaktowałam się z nią wcale. Zapamiętam to do końca życia i nikomu nie życzę takich przeżyć. Na szczęście jesteśmy z córką całe i zdrowe!
Patrycjo, Twoje wspomnienia nie są łatwe. Gdy czyta się Twój – łzy próbują napływać do oczu… Nie tak miało być, ale najważniejsze jest jak to określiłaś – że jesteście z córką obie zdrowe! Tak trzymać!
Życzę Wam dużo, dużo zdrówka! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥