Pokażcie go mężowi, czeka na korytarzu! – opis dumnej mamy Pauliny

Paulina to kolejna dumna mama, która postanowiła podzielić się z nami swoimi wspomnieniami z porodu. Chociaż nie tylko… Na początku nie było kolorowo, ale na końcu… Zresztą przeczytajcie same! :-)

Witajcie kochani,
Moja „przygoda” z ciążą jest – dla mnie i mojej rodziny – niesamowita. Zacznę od początku. Zaręczyny, ślub, wesele, podróż poślubna i co? I decyzja na całe życie – TAK, POSTARAJMY SIĘ O DZIDZIUSIA.
Po niespełna dwóch miesiącach (koniec września) dwie kreski na teście. Niestety odrazu czułam, że coś jest nie tak. Bóle brzucha, złe samopoczucie. Umówiłam się na wizytę do lekarza, który stwierdził, że jest pęcherzyk natomiast bez zarodka i nie wygląda on dobrze, zbyt płaski, zbyt mały i według lekarza nic z tego nie będzie i muszę się przygotować na najgorsze. Stwierdziłam, że pójdę do innego ginekologa. Niestety teoria się powtórzyła, pusty pęcherzyk, zalecenie zrobienia Bety HCG. Beta nie rosła odpowiednio… Leki, leżenie w domu…
Po kilku dniach dostałam silniejszych bóli i krwawienia, szybki kontakt z położną i usłyszałam – proszę się spakować i jechać na szpital, ja powiadomię doktora.
Leżałam tydzień, dostawałam leki, robiono USG. W końcu lekarz zdecydował – jeżeli po jutrzejszym USG nie będziemy widzieć zarodka, niestety będziemy musieli usunąć pęcherzyk.
Cała noc płaczu, masowanie brzucha, mówienie do niego – proszę serduszko pokaż się nam jutro.
Przyszedł ranek, zeszłam na badanie USG, niestety brak zarodka. Dostałam tabletki na wywołanie, które spowodowały ogromny ból i krwawienie. Nie oczyściło się wszystko do końca i na drugi dzień leżałam na stole, gdzie podłączyli mi narkozę w kroplówce. Obudziłam się już na sali. Obok mnie siedział mąż, mama i teściowa. Wszyscy płakali razem ze mną. Po powrocie do domu przepłakałam parę dni ale wsparcie rodziny w tym czasie jest nieocenione.
Minął jeden miesiąc, drugi, trzeci i stwierdziliśmy, że co ma być to będzie. Przyszedł nowy rok, i brak miesiączki… nie cieszyłam się odrazu… odczekałam tydzień i zrobiłam test… – HURA dwie kreski. Odrazu lekarz, badanie – Pani Paulino, niestety pusty pęcherzyk. Pomyślałam – tylko nie to, znowu to samo, drugi raz tego nie zniosę. Doktor przepisał leki i kazał przyjść po 2 tygodniach. Nadszedł ten dzień dokładnie pamiętam Dzień Babci 21 styczeń i wizyta u lekarza. Był ze mną mąż i mama. Weszłam do gabinetu, usiadłam na fotel i odwróciłam głowę… nagle słyszę – no i jest serduszko, gratulacje. Nie wierzyłam, odrazu łzy w oczach – ale taaak, widziałam, biło maluteńkie serduszko. Wyszłam z gabinetu ze zdjęciem i mówię do męża – widziałam serduszko, a ty mamo będziesz babcią.
Cudowny czas… prawdziwa ciąża – mdłości, wymioty, rosnący brzuch, przybywające kilogramy i różne zachcianki. W między czasie kilka wizyt w szpitalu z powodu słabych ruchów dziecka, potem zbyt gwałtownych i częstych, były również leki na podtrzymanie.
Termin na 11 września – dzień po moich urodzinach.
Minął 11, 12, 13… pojechałam (sama samochodem) 14 września do szpitala na kontrolne badanie KTG i już zostałam. Zadzwoniłam do męża – przywieź torbę zostaje do porodu, już sama stąd nie wyjdę.
Minął kolejny dzień i następny, badania, masowanie szyjki (bóóóól), sprawdzanie wód… Czułam się zmęczona i ciężka. W końcu lekarze zaczęli działać i tu zaczyna się kolejna historia.
W sobotę 21 września doktor założył mi cewnikc foleya – wracałam po ścianie z zabiegowego po założeniu, ból był tak okropny, że prawie zemdlałam. Miał on za zadanie powiększyć rozwarcie, które osiągało 1 cm… niestety nie drgnęło nawet o milimetr więc w niedziele mi go zdjęli. Na szczęście przyszedł pan doktro i mówi- Proszę być jutro ( w poniedziałek 22 września) na czczo, podłączymy panią pod oxytocynę.
No w końcu, jutro nasz skarb będzie z nami. Poniedziałek godzina około 10 zeszłam na dół na porodówkę, mąż oczywiście był ze mną. Siostra położna podłączyła mi kroplówkę z oxytocyną, po godzinie przyszedł pan doktor zbadać rozwarcie, no niestety nic nie drgnęło więc zwiększyli dawkę, potem znowu zwiększyli, skurcze miałam takie jakby mnie ktoś łaskotał. Ponownie przyszło dwóch  doktorów… Doktor A zbadał rozwarcie i rzekł- nic… tutaj nie ma warunków na poród naturalny ABSOLUTNIE!- na co pan doktor B odpowiedział opierając się o ścianę z założonymi rękami i uśmieszkiem na twarzy
– jak nie ma to będą. – co ja na to? pytam pana doktora B
– no dobrze, a jeżeli nic się nie ruszy, a zapis ktg będzie zły to jest szansa na cesarskie cięcie? – Słowa doktora B
– a co pani sobie myśli, że my pani na złość robimy?- oczywiście popłakałam się ze złości i na niego i przez zmęczenie.
Minęły kolejne godziny – skurczy jako takich brak. Na szczęście przyszła cudowna pani doktor, która zbadała mnie ponownie, wyszła z sali za chwilę wróciła i zaproponowała cesarskie cięcie. Oczywiście się zgodziłam bez wahania. Po chwili przyszła pani anestezjolog i podpisałam odpowiednie dokumenty. 10 minut później leżałam już na stole. Dziecko według USG ważyło około 3600 g.
Dostałam znieczulenie w kręgosłup, i musiałam się szybko położyć, ponieważ za chwilę miałam stracić czucie.
minuta, dwie, trzy… zaczęło się… nagle czuje okropny ból – ałłłł boli – krzyczę, na co pani doktor mówi – ale pani czuje dotyk czy ból? – odpowiedziałam – czuję ból, mogę palcem u nogi ruszyć – więc pokazałam i ruszyłam dużym palcem u nogi.
STOP – krzyczy pani anestezjolog – usypiamy.
kilka minut później obudziłam się i usłyszałam płacz – jest, to on, mój ukochany, upragniony, wymarzony i taaaak bardzo wyczekiwany synek. Moje pierwsze słowa, które pamiętam do dziś dzień – zdrowy? ile punktów? Ile waży? Pokażcie go mężowi, czeka na korytarzu.
Okazało się, że synek zamiast 3600 ważył 4390 i 58 cm.
Ból po cesarskim cięciu był nie do zniesienia, chodziłam prosiłam o zastrzyki z ketonalu… wiedziałam, że coś jest nie tak. wrodziliśmy do domu w piątek i cały kolejny tydzień brałam kilka razy w ciągu dnia leki przeciwbólowe.
Któregoś wieczoru dostałam dreszczy, sprawdzamy temperaturę – 39,4. Mąż zadzwonił na pogotowie, dostałam skierowanie aby natychmiast jechać na szpital. Spakowaliśmy Dziecko i ruszyliśmy o 3 nad ranem. Okazało się, że mam krawiaka na ranie, którego natychmiast pan doktor wycisnął i oczyścił – i co? i jak ręką odjął! Na drugi dzień czułam się o wiele lepiej, mogłam normalnie chodzić, spać schylać się i co najważniejsze już nie potrzebowałam leków i mogłam zająć się dzieckiem. po 4 dniach wróciliśmy z synkiem do domu. Niestety po 2 miesiącach trafiłam znowu do szpitala po ataku, kolce wątrobowej – kamienie w woreczku, operacja nieunikniona ale dopiero po kilku miesiącach, ponieważ minęło zbyt mało czasu od cesarskiego cięcia. Po 3 dniach wróciłam do domu i od tamtej pory nie miałam żadnego ataku, a operacja? Jeszcze poczekam.
Dziś Ksawier ma 5 miesięcy jest cudownym, silnym chłopczykiem a ja szczęśliwą mamą. Mam być szczera? Dla niego przeszłabym to wszystko jeszcze raz!

Oj, Paulino. Na początku popłynęły mi z oczu łzy… Ale koniec Twojej opowieści jest taki niesamowity!
Na zdjęciu maleńki Ksawier :-) Który dziś wygląda już tak – zobacz KLIK

Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.

Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)

A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! 

Podoba Ci się?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *