Miał być pierwszy krzyk… – opis dumnej mamy Emilii

Dumna mama Emilia bardzo obszernie opisała swoje wspomnienia z porodu. Opis przepełniony emocjami, wciągający… Zachęcam do przeczytania!

Druga ciąża od początku wypełniona była lękiem o nasze nienarodzone dzieciątko. Pierwszy syn był wcześniakiem z 35/36 tygodnia z ciąży podtrzymywanej. Bałam się powtórki, ale starałam się mimo wszystko myśleć pozytywnie.
Do 23 tygodnia przebieg ciąży nie wzbudzał większych zastrzeżeń, mimo początkowych plamień i bólów brzucha. W 23 tygodniu usłyszałam na wizycie informacje, która mnie załamała. Zaczęła skracać się szyjka. Nieznacznie, ale biorąc pod uwagę moje problemy z szyjką w poprzedniej ciąży, to był bardzo zły znak. Trafiłam do szpitala na obserwację, moi rodzice zajmowali się w domu starszym, 19 miesięczny wtedy synem. Po wyjściu ze szpitala prawie wyłącznie leżałam. Kolejna wizyta- kolejne skierowanie do szpitala. W 26 tygodniu założono mi szew okrężny. Odetchnęłam z ulgą, po ostatnich zawirowaniach znów zaczęłam wierzyć, że będzie dobrze. Czułam się dużo lepiej.
Dotrwałam do 28 tygodnia. W 28 tygodniu brzuch zaczął mi dziwnie ciążyć,  w szyjce czułam kłucie i ciągnięcie. Nie chciałam panikować, choć miałam złe przeczucia. W nocy przed kolejną wizytą dostałam skurczy, ale ustąpiły po no-spie. Z rana pojechaliśmy do lekarza. Początkowo cieszył się, że tyle już udało mi się wytrwać, bo po 28 tygodniu dzieciątko już ma duże szanse na tym świecie. Ale po badaniu przestało być wesoło. Dostałam znów skierowanie do szpitala. Pęcherz płodowy był już w pochwie.  Był 28 tydzień ciąży. Zmroziło mnie, jak przez drzwi łazienki usłyszałam rozmowę męża z lekarzem, a na jego pytanie kiedy urodzę, odpowiedź, że może nawet w ciągu kilku godzin, góra dwa tygodnie.
I tak znów trafiłam do szpitala z trzecim stopniem specjalizacji. Na izbie przyjęć zajęli się mną od razu, co było najlepszym dowodem na to, że jest źle:P Normalnie czekałam tam po parę godzin. Nawet nie wypisywałam tych wszystkich papierów, zgodę na hospitalizację podpisywałam dopiero przy wypisie. Po szybkim badaniu zawieźli mnie już na łóżku na salę i nie wstałam z niego aż do porodu.
Skurcze co rusz pojawiały się, to ustępowały. Złapałam strasznego doła, bałam się że nie wytrzymam i momentami wydawało mi się, że wolałabym już urodzić, niż leżeć tutaj ze strasznymi bólami nie wiadomo do kiedy. Koleżanka z sali pomogła mi zjeść obiad, mąż pomógł się umyć. Potem pojechał po rzeczy i zostałam sama.
Przed wieczornym obchodem skurcze wróciły, coraz częstsze i coraz mocniejsze. Pokazały się wreszcie na ktg, ale lekarz stwierdził, że będziemy jeszcze czekać i obserwować, bo jestem na fenoterolu i jeszcze wszystko może się wyciszyć.  Jednak wyciszać się nie miało zamiaru, wreszcie zadzwoniłam po położną, po jakimś czasie przyszedł lekarz i mniej więcej po godzinie od regularnych skurczy zawieźli mnie na badanie. Miałam już 7,5 cm rozwarcia. Prosto z badania pojechałam więc na porodówkę, by podjąć decyzję o sposobie rozwiązania.  Po drodze zadzwoniłam po męża, ale raczej liczyłam się z tym, że nie dojedzie.
Na porodówce szybkie usg i decyzja, że dziecko jest już zbyt nisko na cesarkę. Odetchnęłam z ulgą, bo choć ból był nieznośny, to poród naturalny oznaczał, że będę mogła wreszcie coś z tym bólem zrobić i go wykorzystać, a nie znów męczyć się zanim przygotują mnie do cc:)
Wydawało mi się, że to trwa bardzo długo, ale po wszystkim okazało się, że od momentu kiedy trafiłam na porodówkę do narodzin naszego synka minęło 15 minut:) . Po kilku skurczach udało mi się uspokoić i skupić na tyle, żeby słuchać poleceń przemiłej położnej, i od tej pory skurcze były już znośne. W pewnym momencie zapytałam, czy długo jeszcze- usłyszałam, że jeszcze dwa, góra trzy skurcze- i faktycznie, po trzecim skurczu poczułam, że coś ze mnie wypływa, trysnęły wody i urodził się nasz syn- malutki i cichutki. Lekarka pokazała mi go i natychmiast został zabrany. Zobaczyłam go jeszcze raz, jak w stanie ciężkim zabierali go w inkubatorze i pod respiratorem na OIOM. Ważył 1320g, miał 37 cm i 5 pkt Apgar. Wkrótce przyjechał też spanikowany mąż przywitać się z synkiem.
Mały spędził w szpitalu długie osiem tygodni. Te osiem tygodni było czasem ciągłej huśtawki emocjonalnej- radości z najmniejszych rzeczy, z każdego dodatkowego grama, z każdego mililitra pokarmu podanego sondą pokarmu więcej- i załamania, kiedy nagle pogarszały się wyniki, kiedy łapał infekcje, kiedy trzeba było przetaczać mu krew. Był to też czas walki o karmienie naturalne, którą udało się nam wygrać, mimo początkowych przeszkód i nietolerancji mojego pokarmu. Był czasem lęku i niepewności. Ale na oddziale spotykaliśmy się w większości z ogromną życzliwością i pomocą i nigdy nikt nie dal nam odczuć, że mogłoby się skończyć źle. Większość osób wykazywała się dużą wrażliwością i zawsze dawała nam nadzieję, którą czerpaliśmy pełnymi garściami. Jesteśmy im bardzo wdzięczni.
Dziś nasz synek ma pięć miesięcy. Waży 5,5 kg. Wymaga dużo troski, rehabilitacji, ciągłych badań i kontroli lekarskich, ale póki co jego stan nie wzbudza zastrzeżeń. Poród wspominam z mieszanymi uczuciami- z jednej strony był to, mimo wszystko, wspaniały cud narodzin. Pierwsze spotkanie z naszym synem. Niepowtarzalne doświadczenie, zwłaszcza po pierwszej cesarce, którą miałam w znieczuleniu ogólnym, a dziecko zobaczyłam dopiero po 24 godzinach… A z drugiej.. wiadomo, nie tak wszystko miało wyglądać. Nie tak planowaliśmy nasz poród. Miał być pierwszy krzyk, pulchny bobas od razu ssący pierś, miał być mąż przy porodzie i szybki powrót do domu… Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma;) I tylko to dobre chcę z tych chwil pamiętać, tych życzliwych ludzi, tą ogromną pomoc jakiej doświadczyliśmy i cudowne doświadczenie narodzin nowego życia.
I codziennie patrzę na naszego malucha śpiącego w łóżeczku i Bogu dziękuję po prostu za to, że on jest. Wolę nie myśleć co by było, gdyby urodził się kilka tygodni wcześniej. Wolę nie pisać złych scenariuszy;) Tylko cieszyć się tym dobrym, co jest.

Droga Emilio, dziękuję Ci bardzo za to, że podzieliłaś się z nami swoim opisem. Bardzo emocjonujący i wzruszający. Tak jak mówisz – nie tak miało być, ale warto cieszyć się tym co jest. To bardzo ważne. A wiesz co jest najważniejsze? Że wszystko dobrze się skończyło, mimo braku pierwszego krzyku.
Życzę dużo zdrówka Twoim dzieciom i całej Waszej rodzinie! ♥

Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.

Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)

A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! 

Podoba Ci się?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *