Dumna mama Natalia opisała dla nas swoją historię. Była to historia pełna przygód – tych wesołych i nieco mniej. Zachęcam do lektury!
„ Nie będzie mieć Pani dzieci ” takie słowa usłyszałam na jednej z wizyt u ginekologa choć zawsze powtarzałam, że do ginekologa pójdę dopiero jak zajdę w ciążę. Ale kiedy zaczęło dziać się coś nie tak, krwawienie między miesiączkowe, bóle nie do wytrzymania powiedziałam DOŚĆ i udałam się do ginekologa. Zapytał czy planuję ciąże i czy ktoś w rodzinie ma problemy ginekologiczne. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy co usłyszę po badaniu i powiedziałam, że siostra leczy bezpłodność od kilku lat a druga ma zespół policystycznych jajników.. Pojawiło się pytanie dlaczego dopiero teraz zdecydowałam się na wizytę ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Po badaniu usłyszałam, że mam ogromne cysty, pojawił się strach ale lekarz uspokajał, podjęłam leczenie i wszystko wróciło do normy. Kolejne wizyty to kolejne niespodzianki, za każdym razem coś nowego aż na którejś wizycie usłyszałam, że prawdopodobnie nie będę mieć dzieci… Pojawiło się przerażenie i rozpacz.. Płakałam wiele dni i nocy, przestałam wierzyć, że kiedyś będę mieć dziecko a zawsze było to moje marzenie. Miałam depresję chyba pierwszy raz w życiu i tylko mój ukochany wiedział dlaczego, ale On nie dawał za wygraną, pocieszał mnie i prowadził do innych lekarzy. Minęły trzy miesiące od słów: „Prawdopodobnie nie będzie mieć Pani dzieci” kiedy usłyszałam: „Jest ciąża! Tak, jest Pani w ciąży” Wtedy nieśmiało zajrzałam na monitor, łzy szczęścia płynęły mi przez całą wizytę, pojawiła się obawa czy wszystko będzie dobrze ale radość z faktu, że jestem w ciąży łagodziła wszelkie obawy. Nie bałam się ciąży ani porodu, nie bałam się, że to zły moment, ani przez chwilę się nie poddałam, ani na moment nie zwątpiłam. Radość była ogromna, siła walki o upragnione dziecko również. W końcu spełniło się moje marzenie! Ciąża jednak przebiegała z komplikacjami, silny ból brzucha w pierwszym trymestrze i słowa ginekologa: „Pani ciąża jest zagrożona” powodowały przerażenie ale nie poddawałam się, miałam wsparcie ukochanego i bliskich. Dwa tygodnie spędziłam w łóżku, trzy razy dziennie brałam leki podtrzymujące ciąże mimo, że wiele osób uważało, że nie dam rady, że ciąży nie powinno się na silę podtrzymywać, że skoro już muszę leżeć to przeleżę całą ciąże ale ja miałam w sobie siłę bo przecież tyle walczyłam to nie mogłam zrezygnować! Po dwóch tygodniach życie stało się piękniejsze, radość zawitała na naszych twarzach kiedy usłyszeliśmy, że zagrożenie minęło. Oczywiście to nie było koniec przykrych sytuacji, ciąża dla organizmu każdej kobiety jest dodatkowym obciążenie, ja niestety wiele dni spędziłam w szpitalu. Z pozornie niegroźnych zastojów w nerkach pojawiło się wodonercze które się nasilało i z dnia na dzień kolki nerkowe stawały się coraz bardziej nie do wytrzymania, leki w żaden sposób nie łagodziły bólu, pojawiła się konieczność pozostania w szpitalu aż do porodu… Pytana o CC mówiłam, że nigdy z własnej woli, dopiero wtedy gdy pojawi się zagrożenie dla dziecka. Już tak niewiele mi zostało ale ból był ogromny, niestety wykonanie jakiegokolwiek zabiegu w tak zaawansowanej ciąży było dużym zagrożeniem dla dziecka więc postanowiłam, że wytrwam. Kiedy zbliżał się dzień terminu a akcji porodowej brak pojawiało się zwątpienie, że nie dam rady. Dzień przed terminem Mój ginekolog zdecydował, że wywołamy poród, że wystarczy cierpienia, że dziecko już może być przy mnie!! Rano podano mi oksytocynę, niestety po jej odłączeniu nie pojawiła się żadna akcja porodowa. Po kilku godzinach jednak pojawiły się pierwsze skurcze około godziny 15 stawały się mocne i mimo, że z niewielką częstotliwością to były one dość regularne. Ale to przecież nie to, skurcze co 15min to nie poród. Cały dzień przesiedziałam przed blokiem porodowym z moim ukochanym, skurcze były regularne i coraz silniejsze, pojawił się stres przed porodem. Miał to być poród rodzinny, o 22 kiedy po godzinie regularnych skurczy co 5 minut postanowiłam, że idę na blok i poprosiłam ukochanego aby poczekał, po chwili wróciłam ponieważ położna powiedziała, że to nie są skurcze porodowe. Skurcze stawały się coraz mocniejsze o 23 ponownie udałam się na ktg położna błędnie oceniły zapis ktg i usłyszałam: „ to jeszcze nie poród” dostałam leki przeciwbólowe i miałam iść spać. Nie mogłam już wyjść na korytarz zadzwoniłam do ukochanego, że idę spać, żeby wracał do domu. Minęła kolejna godzina a ból stawał się mocniejszy a Skurcze coraz częstsze i regularne z zegarkiem w ręku. Spacerowałam ale to nie pomagało, w końcu położna wyszła z salki i zapytała czy kroplówka nie pomogła po czym gdy powiedziałam, że jest coraz gorzej zaprosiła mnie na trakt i wykonała ktg. Usłyszałam: „Skurcze jak chole*a, proszę się spakować i jak najszybciej tu wrócić” Wtedy pomyślałam, że może to jeszcze długo potrwać i mam czas zadzwonić po ukochanego. Ból był coraz silniejszy, przygotowania do porodu trwały.. Skurcze co minutę i wtedy pomyślałam, że nie chce żeby On był przy mnie, żeby widział mnie w takim stanie. Nie zadzwoniłam, postanowiłam rodzić sama.. Położna była cudowna, masowała mi plecy, podawała wodę do picia.. było ciężko, skurcze silne, niemalże bez żadnej przerwy między nimi a pracia BRAK. Kiedy zaczęło się parcie ból był tak ogromny, że „nie czułam” już skurczy. Lekarz uciskał brzuch i mówił kiedy mam przeć. Szybko usłyszałam: „ Widać główkę, ma czarne włoski, to już nie potrwa długo” Ale dla mnie trwało to jeszcze całą wieczność, zerkałam na zegar a czas stał w miejscu. Mało tego skurcze robiły się coraz rzadsze, podano mi dwukrotnie oksytocynę, walczyłam podczas każdego skurczu, choć zaczynało mi już brakować sił. Wtedy popłynęły łzy żalu, że nie ma przy mnie najważniejszej osoby, brakowało mi możliwości uścisku dłoni ukochanego. Moje rozważania szybko się jednak skończyły ponieważ usłyszałam słowa położnej, tętno spada, dziecko owinięte pępowiną wokół szyi.. Było już tak blisko a jednak tak daleko. Nie miałam już sił, byłam zrozpaczona, obawiałam się o dobro dziecka. Po chwili zobaczyłam tłum personelu wokół mnie i szepty, że za chwilę będzie CC. Wtedy liczył się dla mnie tylko syn, byłam gotowa na CC ale na szczęście daliśmy radę, w ostatniej chwili urodziłam siłami natury i już miałam na rękach Syna, największy cud na świecie! Płakał w niebogłosy, a ja płakałam ze szczęścia. 3640g i 56cm szczęścia! Nasz syn, Mateusz urodził się 11.11.2015r o 4.50 w dzień terminu- personel niedowierzał, mówili, że to tak mało spotykane a jednak! Nasz Skarb był już z Nami i nikt już nie mógł Nam go odebrać. Po dwóch godzinach byliśmy już wszyscy razem duma Mama, dumny Tata i najwspanialszy Syn <3 Nie istnieje bowiem na świecie większe szczęście niż dziecko, dziecko o które walczyliśmy !
Dumna Mama Natalia <3
Niesamowita historia!
Dużo zdrówka dla ślicznego Mateuszka! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥