Było warto przejść przez to wszystko, aby co rano budził mnie jej śliczny uśmiech… – opis dumnej mamy Joanny

Kolejna dumna mama Joanna podzieliła się z nami swoimi wspomnieniami z porodu. Opis dość obszerny, ale… z dobrym zakończeniem. Zapraszam do lektury!

Wiktoria urodziła się w 38 tyg. ciąży przez cesarskie cięcie. Nigdy nie zapomnę tego dnia…
Tydzień wcześniej trafiłam po raz kolejny do szpitala z bardzo wysokim ciśnieniem, ze skierowania mojego lekarza prowadzącego, który nie dość że stwierdził zatrucie ciążowe u mnie, to jeszcze że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego :( W szpitalu stwierdzili, że oni nie widzą nic niepokojącego u dziecka, ale zostanę w szpitalu już pewnie do końca ciąży… I tak z dnia na dzień czułam się coraz gorzej… puchłam coraz bardziej, ledwo chodziłam a dwa dni przed porodem wysiadły mi nerki…I właśnie gdyby nie ten straszny ból nerek to mojego Skarba pewnie by dziś przy mnie nie było.
Zrobili mi test z oksytocyny, zaczęłam coraz słabiej czuć ruchy małej a nerki bolały coraz gorzej… mimo wszystko kazali czekać. Dzień przed pod wieczór zaczęły się skurcze… co 5 min a później co 3, lecz rozwarcia nie było. Oczywiście miałam czekać… Nie spalam wcale, chodziłam po korytarzu, a z bólu robiło mi się słabo. Aż wreszcie zdenerwowane panie położne, tym że nie dam im spać tylko chodzę tam i z powrotem wzięły mnie na sale porodową, podłączyły do ktg gdzie oczywiście skurcze się nie pisały jak u polowy pań rodzacych których widziałam podczas pobytu w szpitalu, wezwały „przemiłą” panią doktor, która zbadała mnie jak za przeproszeniem weterynarz krowę i z wielkim krzykiem a zarazem śmiechem wyszła mówiąc że ja chyba nie wiem jeszcze co to jest poród i ból. Kazały wracać na swoją sale i oczywiście jakby się coś działo mówić…
Na następny dzień zadecydowali, że wywołają mi poród, bo ktoś wreszcie zauważył to że wcale nie chodzę do toalety a z dobowej zbiorki moczu nici, na usg nerek wyszedł zastój moczu i że ciągle mowie, że boli i nie czuje ruchów dziecka. O godzinie 13 podali mi pierwszą kroplówkę oksytocyny… Zaczęły odchodzić mi wody… zielone i bardzo gęste, ale według pani położnej to nie były wody tylko czop śluzowy… Do godz 21 nadal nie było rozwarcia a ból niesamowity… do bólu nerek doszły skurcze krzyżowe. Prosiłam żeby choć na chwile pozwoliły mi zejść, dały piłkę albo cokolwiek żeby choć trochę mniej bolało, ale nie pozwolono mi bo musiałam ciągle być podpięta do ktg, ponieważ skurcze się nie piszą. Brzuch „stawiał” mi się tak bardzo że zaczęło robić mi się niedobrze, a gdy poprosiłam o coś bo chyba będę wymiotować to usłyszałam : Boże kolejna będzie rzygać!
 Około godz 23 podano mi kolejną kroplówkę z oksytocyną, rozwarcie na 1,5, straszny ból i nadal nic… Zaczęłam prosić o cesarkę, bo czułam straszny niepokój w sobie, już nawet nie chodziło o ten ból tylko po prostu czułam ze coś się dzieje nie dobrego z malutką… Położna usiadła na przeciwko mnie tylko i patrzyła jak konam bo inaczej tego określić nie potrafię. Momentami czułam że tracę przytomność, a ona nic… zaczęłam już nawet błagać o cesarkę, żeby wezwała jakiegoś lekarza, bo wody są zielone, mała się nie rusza i czuję że dzieje się coś nie tak z nią to usłyszałam tylko: po co ci dziewczyno cesarka! po naturalnym wstajesz od razu i chodzisz jak szesnastka a nie gryziesz ścianę z bólu jak po cesarce. To było straszne… tyle mówi się o miłych położnych które tak prowadzą poród że to jest piękne przeżycie dla rodzącej a dla mnie to był po prostu koszmar… modliłam się żeby już było po wszystkim, żeby mieć już malutką w ramionach… Wezwała wreszcie lekarza, przyszła młoda pani doktor stwierdziła ze rozwarcie na 2 palce, przebiła pęcherz płodowy po czym zaczęło ze mnie wychodzić zielone, gęste coś co miało być wodami płodowymi ale ona tylko poprosiła o parafinę i zrobiła mi masaż szyjki macicy. Nigdy w życiu nie czułam takiego bólu… po jakimś czasie przyszła z powrotem, stwierdziła że rozwarcie jest na 3 palce i po raz kolejny zrobiła mi masaż szyjki macicy. Potem przyszedł inny lekarz i po badaniu stwierdził ze to już koncówka, ze już jest na 7 rozwarcie i jeszcze trochę i będzie po… ucieszyłam się że to już niedługo, wreszcie! Po godzinie 24 przyszedł lekarz, któremu zawdzięczam wszystko. Żałuje jednak nie nie przyszedł wcześniej… Zaczął krzyczeć że rozwarcie jest tylko na 3 palce, że poród nie postępuje, tętno maleje… Wtedy nagle wszyscy zaczęli biegać w popłochu, dawać mi coś do podpisu, przebierać i nawet nie wiem kiedy znalazłam się na sali operacyjnej i o godzinie 1:05 na świecie pojawiła się moja piękna księżniczka… byłam najszczęśliwszą mamą na  całym świecie :) była cała zielona, łożysko również, bardzo długo byłam czyszczona z tych wód… a malutka dostała 10 pkt w skali Apgar! Moja dzielna kruszynka! A ja nawet nie wiem kiedy zasnęłam…
Rano przyszła do mnie pani ordynator z oddziału noworodków z wieścią że moja mała jest bardzo chora i muszę podpisać zgodę na jej leczenie. Byłam w szoku, przecież dostała 10 pkt! Na drugi dzień zrobiono jej punkcję. Diagnoza : grzybicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych do czego doszło też wrodzone zapalenie płuc. Nikomu nie życzę czegoś takiego, nawet najgorszemu wrogowi. Dwa dni później kolejna punkcja… Wyniki jeszcze gorsze niż pierwsze… tygodnie walki z ciężką chorobą, patrzenia na cierpienie tak małej osóbki, która dopiero co przyszła na świat a już musi tyle przejść i strach… strach o jej życie… gdybym dotrwała do końca ciąży mogła by nie żyć, czego później się dowiedziałam:( najgorsze były pierwsze dwa tyg…
Ja zaś miałam zapalenie wewnątrzmaciczne, niegojącą się ranę przez dwa tygodnie, sączki i na pamiątkę do dziś dwie dziury w brzuchu w miejscu blizny. A obie gronkowca złocistego.
Po 5 tyg wróciłyśmy do domu. Minął już ponad rok. Nie ma śladu po chorobie a wróżby moich „przyjaciółek” i życzliwej rodziny, że Wiktoria będzie się źle rozwijać nie spełniły się. Jest śliczną blond księżniczką o pięknych niebieskich oczkach, czasami małym chuliganem i rozrabiarą, ale kocham ją nad życie. Było warto przejść przez to wszystko aby co rano budził mnie jej śliczny uśmiech.

Joanno, możesz siebie nazywać dumną mamą, bo masz powód do dumy – dzielną Wiktorię :-) Cieszę się, że mimo tylu powikłań i przeciwności losu, które Was spotkały dziś Twoja córcia jest zdrową, piękną dziewczynką. Tak trzymać :-) Dużo zdrówka życzę!
Na zdjęciu maleńka Wiktoria.

Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.

Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! 

Podoba Ci się?

Zobacz komentarze (2):

  1. Wszystkiego dobrego dla córci! Te maluszki, które walczyły o życie są bardzo bardzo silne i wbrew „życzliwym” głosom (których i ja się nasłuchałam) dają sobie świetnie radę! Uściski! :)

  2. Niestety w tym chorym państwie wszystko jest za kasę, jak by im dać w łapę to by były takie miłe, że aż w d*pę by właziły. Jak można być tak bezczelnym i nie kompetentnym jak te położne, ja bym je tam poustawiała. Lekarze tak samo, za dychę. Dlatego ja od razu podjęłam decyzję że chcę mieć cesarkę a miałam taką możliwość więc nie zastanawiałam się. Chciałam właśnie uniknąć takiego traktowania i walki o życie mojego synka. Niestety w większości szpitali słyszy się teraz o takich „miłych” porodach. I dziwią się czego statystyki są takie, że coraz więcej kobiet rodzi poprzez cesarskie cięcie… CHORY KRAJ!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *