Wiola – jedna z dumnych mam opisała dla nas swoje porodowe przeżycia. Nie było tak, jak chciała… Było źle… A jak się skończyło? Przeczytajcie same…
Pomimo tego, że zawsze marzyłam o co najmniej trójce dzieci, teraz boję się, że drugi raz może być tak samo traumatyczny jak pierwszy. Mój Kochany Maluszek urodził się 25 czerwca 2014 roku i jednak był to najszczęśliwszy dzień mojego życia, chociaż mógł skończyć się tragicznie z powodu lenistwa położnych…Jako pierworódka miałam zgłosić się do szpitala w chwili kiedy coś będzie się działo, chociaż skierowanie miałam już na 18 czerwca. 21 po południu chłopak zawiózł mnie do szpitala z powodu bóli w dole brzucha…może panika, a może coś się dzieje? Od początku badań na oddziale położniczym jedna z położnych, jakby zapomniała, że sama jest kobietą i pewnie także matką, traktowała mnie jak kurczaka w ubojni drobiu, nie wspominając już o słowach, które padały z jej ust. Było mi przykro i zaczęłam się czuć winna, że narobiłam zachodu. Wtedy pomyślałam sobie – Oj, na twojej zmianie nie urodzę!. Kilka dni w szpitalu, na KTG piszą się skurcze, a ja nic nie czuję. Zmieniałam salę kilkakrotnie i w końcnu bez jakiejkolwiek informacji przenieśli mnie na patologię ciąży. Byłam załamana. Biłam się z myślami, że coś jest nie tak, że coś złego dzieje się z moim
Groszkiem. Po południu 24 czerwca nagle poczułam pierwsze skurcze, co chwilę mocniejsze i coraz bardziej regularne. Wchodzę do dyżurki, mówię, że w końcu coś się dzieje. Przełożona pielęgniarek odbełkotała w moją stronę – Przyjdź jak poważnie zacznie się coś dziać. O godzinie 23 zwijałam się już starsznie z bólu, skurcze były co 4 minuty. Nadal to ignorowano. W końcu po północy dowlekłam się ponownie do dyżurki, obudziłam pierwszą osobę, która tam była i powiedziałam, że coś się dzieje. Lekarka zabrała mnie na badanie i od razu z marszu pojachałam na salę porodową. O Matko! – pomyślałam, jak zobaczyłam tą położną, która mnie przyjmowała. Ale nie ona była najgorsza. Druga była jeszcze mniej delikatna, na każdym kroku sprawiała mi jeszcze większy ból niż musiała. Po lewatywie wszystko musiałam zrobić przy niej. Moje zażenowanie i upokorzenie w tym momencie nie miało granic. Położono mnie na pojedynczej sali porodowej. Zgaszono światło mimo, że była to noc, zrobiono KTG. I na tym wszystko z ich strony się skończyło. Z łóżka porodowego o 4 rano dzwoniłam do chłopaka, żeby coś zrobił, przyjechał, zadzwonił, bo nikt nawet do mnie nie zajrzał. Później w bólach pomyślałam sobie, że może wanna…o tak ciepła woda mi trochę ulży. Już się lekko rozjaśniało, napuściłam wodę do wanny, weszłam i po chwili zrobiło mi się słabo. Ledwo złapałam się krawędzi wanny. Obok był jakiś łańcuszek, jakby przywołanie pomocy. Pociągnęłam go. Jakież było moje zdziwienie kiedy pierwsza z położnych weszła, wyłączyła go i zawiązała łańcuszek żebym go nie dosięgła, nie pomogla mi wyjść z wanny chociaż prosiłam. Minęło pół godziny. Zebrałam się w sobie i jakoś wyszłam. Położyłam się na łóżku. Skurcze były co półtorej minuty, nie do wytrzymania. Jestem odważna i raczej odporna na ból, ale sytuacja wtedy zaczęła mnie przerastać. Nadal nikt do mnie nie zajrzał. Około godziny 6 rano byłam już tak wyczerpana, że nie miałam siły na nic. Nie krzyczałam wcale. Gryzłam telefon, który trzymałam w ręce i modliłam się, żeby to już się skończyło. I nagle skurcz, odeszły mi wody. Wstałam, podeszłam do drzwi sali i zawołałam położną. Powiedziałam jakieś pielęgniarce, że odeszły mi wody. Położna nie przyszła. Obie były zajęte innymi pacjentaki, które rodziły z mężem, chłopakiem, nie wiem już sama. Wtedy zaczęłam płakać, zaczęły się jeszcze częstsze skurcze. Później skurcze parte. W końcu zaczęłam krzyczeć. Myślałam, że muszę sobie dać jakoś radę. Nie dla siebie tylko dla mojego Maluszka. Przed godziną 8 rano w końcu drzwi mojej sali się otwarły. Usłyszłam – O Jezu, to ktoś tu jest? -i zobaczyłam małą drobną postać, podchodzącą do łóżka. Kurczowo złapałam ją za rękę i powiedziałam, że nie pozwolę jej wyjść, bo przez całą noc nikt nawet do mnie nie zajrzał. Przywiozł butlę z gazem znieczulającym, powiedziała, że wszystko jest porozrywane, kazała przeć. Po trzech skurczach partych zobaczyłam swojego synka. Mimo całej tej sytuacji wszystko było w porządku. Żył, oddychał, płakał. W chwili kiedy położna kładła mi mój największy skarb na piersi pomyślałam sobie, że było warto, w końcu tak długo na niego czekałam. Był śliczny, silny i zdrowy przede wszystkim. Założono mi prawie 25 szwów, wewnętrznych i zewnętrznych i przewieziono na salę poporodową, inną niż ta, z której mnie zabrano. Pielęgniarka przywiozła Kacperka, położyła obok mnie i wyszła. Moje rzeczy zostały w poprzedniej sali. Więc czekałam, aż ktoś w końcu przyjedzie, ale byłam już chyba najszczęśliwszą osobą na świecie. Patrzyłam jak smacznie śpi obok mnie moje małe, kruche zawiniątko. Poskarżyłam się na opiekę na oddziale położniczym ordynatorowi. Nie wiem czy coś się zmieniło? Nie mam również pojęcia co zrobiłabym, gdyby mojemu dziecku coś się stało? Dlaczego mnie taka sytuacja spotkała? Bo rodziłam sama, bez męża, bez chłopaka, bez kogokolwiek. Przy innych rodzących ktoś czuwał nad wszystkim, patrzył na ręce pracownikom szpitala. Szpital, który jest znany z najlepszych warunków jeśli chodzi o porodówkę tak mnie zawiódł. No cóż, od ponad siedmiu miesięcy jestem dumną mamą Kacperka, który jest sensem mojego istnienia. Wcześniej nie pomyślałabym nawet, że aż tyle się w moim życiu zmieni, że na tyle rzeczy moje maleństwo będzie miało taki wpływ. Żyję dla niego. Nieodpowiedzialność, lenistwo, brak wyobraźni mogły doprowadzić do nieszczęścia…
Dumna mamo, bardzo współczuję takiego porodu, takiego traktowania i wszystkiego tego, co Cię spotkało. Tak nie powinno być. Łudziłam się, że w polskich szpitalach jest już dobrze – jak widać, nie jest. Szkoda. Bardzo mi przykro, że musiałaś się tyle nacierpieć, ale cieszę się, że mimo wszystko Twój synuś Ci to wynagrodził swoim uśmiechem i tym, że jest zdrowy :-)
Dużo zdrówka Wam życzę! Na zdjęciu stópki Kacperka ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥