Dumna mama Jola również postanowiła podzielić się z nami swoim opisem porodu. Zachęcam do lektury! :-)
Chyba coś od początku przeczuwałam, bo od 2.00 nie mogła spać. Do 6.00 przewracanie z boku na bok, pielgrzymki do toalety. Po kolejnej nad ranem czuję, że coś jakby „leciało”, a za chwilę chlust! Woda poleciała. Telefon do męża (akurat wtedy spałam u rodziców):
– Chyba wody mi odchodzą
– K***a jadę! – słyszę przestraszony głos.
Dopakowuję torbę w szczotkę do włosów, piżamę i co jeszcze widzę po drodze. Za radą położnej ze szkoły rodzenia wkładam w spodnie pieluchę tetrową, bo wody co chwilę odpływają a na drogę, ale po chwili i ona pływa. Zabieram stos ręczników żeby auta nie zalać (bo przecież chłop by się załamał gdyby jego skóra w tym pływała:
;) ) ….
Mąż jest. Torba i wszystko inne do auta i jazda. Ruch na szczęście prawie żaden bo to niedziela przed 7.00.
Przez całą drogę żadnego skurczu. Na miejscu wysiadam, a całe wody które się nagromadziły przez droge chlup….do kozaków. Z mokrymi spodniami i jeziorem w butach wchodzimy na położniczy. Czekam aż w pokoju badań…… podłoga wyschnie! Przychodzi lekarz z nocnego dyżuru:
– Skurczów nie ma? To sobie trochę pani poczeka…
Przychodzi nowy:
– Podamy oxytocynę i na obiad będzie po wszystkim.
Po wypełnieniu stosu papierów idziemy o 9.00 na porodówkę. Zapach kawy położonej sprawia że mi ślinka cieknie. Podłącza oxy, pobiera krew by sprawdzić czy mogę dostać znieczulenie. Nie mogę. Dwukrotnie za mało płytek krwi. Shit!
Położna mówi, że póki mam się siłę śmiać to znaczy że jeszcze bóli nie mam.
Do 12.00 całkiem znośnie, tylko badania położnej i masowanie (acha, ładna nazwa) szyjki sprawia ogromny ból. A później to już jazda bez trzymanki. Oxy co chwilę podkręcane, nie mam nawet siły oczu otworzyć. Jestem głodna, bo od wczoraj nic nie jadłam. Położna proponuje żeby pochodzić, ale później już nawet za dużo się nie odzywa. Skurcze megabolesne co minutę. Chcę umrzeć albo chociaż chwilę usunąć. Tak pomiędzy tymi skurczami. Ale co puści jeden to zaczyna się kolejny. Przed 15.00 słyszę magiczne „10 cm”. Ale widząc mój stan nawet nie mówią żeby przejść na fotel tylko rozkładają moje łóżko. A ja chcę tylko przerwy. Karzą przeć, trzymać nogę. Mówią że muszę to zrobić. Że teraz. Że jak skurcz to mówić i od razu mocno przeć. Ale nie mam siły. I tak strasznie boli. Ja już nie chcę…. Widzę że lekarka karze położnej przygotować wszystko do nacięcia mnie. I sobie myślę, że na szkole mówili że tego nie czuć. Że nie zauważę. Ale lekarka zrobiła to bez skurczu. Ból nieziemski. Nie mam już siły a oni karzą natychmiast mocno przeć, bo inaczej będzie cesarka. Później od męża dowiaduję się że tętno Małego spadło do 40. Udało się główkę przecisnąć. Reszta już jakoś poszła. 15.00. Słyszę krzyk. Płacz. Moje Dziecko. Tylko że ja nie mam siły. Wszystko mnie boli. Kładą na brzuchu i nawet to boli. Nie mam siły cieszyć się z Maleństwa. Wzywają anestezjologa. Mówią że będzie szycie. Nie wiem czemu, ale dostaję znieczulenie ogólne. Mogę usnąć. Małego zabiera mąż i „oglądają” Air Force one :) Budzę się, przynoszą mi Małego, dostawiają do piersi. Pięknie ssie. Lądujemy na sali. Patrzę na Niego i „dopiero ” wtedy… Zakochałam się po uszy…. To był najgorszy dzień w moim życiu. Ale dał mi największe szczęście. Wtedy obiecałam sobie, że już nigdy żadnego porodu. Po ok 2 tygodniach zaczęłam marzyć o kolejnym :)
Bo dzień porodu to najszczęśliwszy w życiu! ♥
Dużo zdrówka dla Twojego uroczego synusia! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥