Dumna mama Kinga również postanowiła podzielić się z nami swoim szczęściem. Zachęcam do przeczytania… :-)
Tyle starań, tyle negatywnych testów ciążowych. Koszmar! Płacz po nocach, moja niedoczynność tarczycy, badania, leki, również mąż się zbadał… Lekarz ginekolog zobaczył jego wyniki i mówił glupkowatym głosem: „dziewczyno z takimi wynikami on nigdy nie zrobi ci dziecka!” Skierował nas do kliniki niepłodności. Tam na wizycie lekarz nas pocieszył „wystarcza leki pól roku i sie uda”. No i tak z dnia na dzień mijały nam dni. W końcu był 25 październik godzina 21 mąż naprawiał samochód, ja spojrzałam w kalendarz i pobiegłem do garażu „ty ruszaj się dziś ostatni dzień płodny”! Mąż spojrzał jak na wariatkę, ale po chwili był już w łazience ☺ No i stało się – było spontanicznie, raz dwa i po sprawie. Przespałam cala noc i wiedziałam ze się udało, czułam to, bo zawsze kilka razy muszę w nocy wstać do toalety ☺ 10 listopada miałam dostać miesiączkę, ale nie dostałam. Tego dnia siostra napisała mi sms „zostaniesz ciocia”, ja nie zastanawiając się odpisuje – ty tez. Ale po chwili sama do siebie mówię głupia przecież ty tego nie wiesz ☺ Wykasowałam ? Mąż kupił test. 12 listopada rano go zrobiłam o 6 rano. Wiedziałam ze musza być 2 kreski i były! Nie wiedziałam co ze sobą zrobić – jak to powiedzieć mężowi! Schowałam test do szuflady, po chwili położyłam na parapet, za chwile wzięłam i włożyłam do tylnej kieszeni w spodniach ? Gdy przyszedł na śniadanie przytulił mnie a ja mowie w kieszeni wyjął go i sie popłakał a ja razem z nim. W końcu były dwie kreski!! Wizyta u lekarza – ciąża przebiegała prawidłowo czas mijał. Szybko minęła zima, wiosna, były wakacje, upał, nogi spuchlły. Termin 21 lipiec a tu nic. Po południu skurcze, więc pojechaliśmy do szpitala a tam wszystko przeszło. Noc na sali porodowej, potem przeniesienie na ginekologie bo nic się nie dzieje i tak 4 dni lezenia. 25 lipiec wizyta teściów i mocna kawa ohyda gorzka jak cholera, spacer po schodach na dół z trzeciego piętra i do góry tez po schodach, nie winda… I po paru godzinach wizyta męża – już czułam ze coś się zaczyna dziać ale byłam cicho, nic nie mówiłam. Pojechał ☺ na ktg wychodziły słupki położna mówi „o coś się zaczyna dziać ” i się działo. Godzina 1 w nocy odeszły wody. Telefon do męża – przyjechał ale nie było skurczów. Do rana na porodówce, o 9 podłączyli kroplówkę. O 11 czułam już skurcze parte. Mąż był od 11 ze mną na sali, masował plecy, podawał wodę… I tak do godziny 17.50! Urodziła się nasza księżniczka owinięta dwa razy pępowina. Sina, nie płakała, cisza… Widziałam w męża oczach strach i położne coś tam robiły tak szybko… Po chwili zapytała czy tata by chciał odciąć pępowinę. Od razu złapał za nożyczki pokazali mi moją małą! Miała długie czarne włosy, czarne duże oczy, była piękna, taka jak ja sobie wymarzylam!
Moje serdeczne gratulacje!
Dużo zdrówka dla Twojej córci! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥