Kamila – dumna mama, opisała dla nas swój poród. Sama nazwała ten opis LEKCJĄ WIARY I NADZIEI… Dlaczego? Zapraszam do lektury!
Do 24 ciąża przebiegała bardzo dobrze. Były pojedyncze ekscesy. Na szczęście wszystko pod kontrolą i bez wpływu na maluszka. 24 tydzień ciąży przyniósł początek niefortunnych zdarzeń – cukrzycę ciążową i ogromny strach o zdrowie maluszka. Nie wiem, czy to ten stres, czy co było powodem dalszych wydarzeń, ale ewidentnie tak miało być… W 29 tc, na rutynowej kontroli , lekarz stwierdził rozwarcie. Dalej już wszystko działo się jak w filmie. Skierowanie – szpital. Bałam się szpitala, poród i te, z założenia, trzy dni po porodzie w szpitalnych murach budziły we mnie okropne obawy, a tu nagle szpital, już, teraz, szybko! Panika, łzy, kolejka na izbie. Po wstępnym badaniu i przyjęciu na oddział-ginekologii , oczekiwanie bardzo długie na korytarzu, a potem nagle – pompa z fenoterolem, zaburzenia pracy serca, oddychania (astma), zakaz wszelkiego wstawania, łóżko pod oknem w środku upalnego lata, zupa, którą trzeba było zjeść na leząco, do tego lewą ręka, bo prawa pod kroplówką, lekarze, którzy co chwilę zmieniali zdanie, położne, jedne milsze, inne mniej… Strach, samotność (mimo odwiedzin), ból.. Co chwilę nowe twarze na sali. Wieści z korytarza, w większości szczęśliwe, nie raz graniczące z cudem, ale i tragiczne… Tydzień później założyli mi szew okrężny i po 18 dniach wypisali do domu z nakazem oszczędzania się. Moja radość nie trwała długo. 10 dni później skurcze, co 5-6 minut. Znów szpital-porodówka, tym razem najpierw magnez, na szczęście pomógł i obyło się bez fenoterolu, więc przewieźli mnie na oddział patologii ciąży. Znów łzy, smutek, ogromny strach o dziecko, znów wieści z korytarza. Znowu, chwała Bogu, w większości radosne, ale były też i tragedie, które dotykały chyba każdą z nas. Obok OIOM noworodka. Wieści. Dobre, na szczęście w większości. I znów tragedie. Od przyjęcia na oddział zdarzały się pojedyncze spadki tętna mojego synka, np. raz na dzień/dwa, byłam pod stałą kontrolą i wszystko wydawało się być dobrze, poza problemami ze mną i z utrzymaniem ciąży. Znów nakaz leżenia, z tym, że mogłam samodzielnie pójść do lodówki, czy toalety. Po jakiś 2-3 tygodniach wszystko wydawało się być opanowane, skurczy nie było, szyjka i szew ładnie się trzymała, padł pomysł o wypisie. Nie chciałam tym razem. Bałam się, te spadki tętna, co prawda pojedyncze i zdaniem lekarzy ‘zdarzające się w każdej ciąży’ nie dawały mi spokoju. Po kolejnych paru dniach znów straszne skurcze, regularne, dziwne napinania brzucha, znów fenoterol, jednak z racji 35 tc lek odstawiono, zdjęli mi szew, ponowne spadki tętna, badania i czekanie. 2 dni po rocznicy ślubu, Synek miał regularne spadki, na każdym ktg. Zrobili mi usg, wody, łożysko, przepływy – wszystko w normie, jedynie zwiększyli ilość badań ktg. Wieczorem, kolejny spadek – telefon do męża – porodówka. Z założenia na obserwację. Po przejściu na salę porodową kolejny spadek, szybka decyzja o CC. Znów film, diagnoza – zagrożenie zamartwicą. Nie miałam pojęcia, co to oznacza, ale brzmiało jak wyrok. Nie ma na co czekać, było jakieś znieczulenie, ale ‘poród’ bolał nieziemsko. Lekarze nie mogli czekać, aż znieczulenie zacznie do końca działać. Na szczęście 20 minut po północy usłyszałam najpiękniejszy płacz w życiu. Minął 36 tydzień. Synek dostał 10/10, był ze mną na sali. Radość jednak nie trwała długo. Maluszek dziwnie oddychał, siniał, został zabrany na oddział wcześniaków. Z samego rana, kiedy tylko znieczulenie odpuściło i czując własne nogi byłam wstanie wstać z łóżka, szybki prysznic-utrata przytomności. Nie dałam się jednak położyć i na wózku inwalidzkim dojechałam na oddział wcześniaków. Zobaczyłam swoje małe serduszko w inkubatorku. Diagnoza – wrodzone zapalenie płuc, niedobór wapnia i wcześniactwo. Antybiotyki. Przekłuwanie wenflonu dwa razy dziennie. Mój mały bohater wszystko znosił niewiarygodnie dzielnie. Po 8 dniach został wypisany do domu. Tego dnia, chwilę wcześniej, w szpitalnej kaplicy odbyła się msza za Synka, po której zabraliśmy maleństwo do domu. Początki były trudne, synek nie trzymał ciepła, mimo letniej pogody zaopatrzyliśmy się w farelkę. Mały nie chciał też jeść, nie przybierał na wadze. Musiał dostawać mleko dla wcześniaków. Z tego wszystkiego straciłam pokarm. Na szczęście, Malutek szybko zaczął nadrabiać zaległości i teraz, w wieku 5 mscy wagowo i wzrostowo dogonił rówieśników. Zostały nam jeszcze zaległości rozwojowe – chodzimy na rehabilitacje, nie raz 5 dni w tygodniu, ale postępy są ogromne. Synek bardzo dzielnie wszystko znosi. Od początku walczył niesamowicie, ma wielką wolę walki, walki o życie, o zdrowie, o uśmiech. Często się śmieje, nie boi się lekarzy. Mimo ponownych pobytów w szpitalu, na oddziale pediatrii, znosił to niesamowicie dzielnie, nie tracąc swojej dziecięcej pogody ducha. Jestem z niego niesamowicie dumna. Kiedy zobaczyłam w inkubatorze po raz pierwszy, bezbronnego, popodłączonego do różnych urządzeń, takiego chudziutkiego w życiu bym się nie spodziewała, że tak szybko da radę i lekko ponad tydzień później będziemy wszyscy w domku. Dla mnie to była jedna lekcja pokory, ale i nadziei i wiary. Całą ciąże modliliśmy się z mężem o zdrowie maluszka i szczęśliwe rozwiązanie. Błogosławiliśmy synka ‘przez brzuch’. Klnęłam na szpital. Dosłownie. Marzyłam o własnym łóżku, własnym prysznicu, czy własnej toalecie. Każdego dnia bałam się, co będzie dalej. Zazdrościłam koleżankom, które beztrosko znosiły ciąże bez konieczności pobytu w szpitalu, ale… gdyby nie ten szpital, nie ta diagnoza, nie te problemy, nie ci lekarze, te położne, te kroplówki, zabiegi, tabletki, ten ból, ten strach, te łzy i ta gorycz nie byłabym tak monitorowana i nie wiedziałabym, że życie mojego dziecka jest zagrożone. Bóg czuwał nad maleństwem i będzie czuwał całe życie. Dalej się boję o jego zdrowie, ale staram się sobie przypominać o doświadczeniach i wyciągać z niego wnioski, jako lekcje zaufania, wiary i nadziei. Po burzy zawsze wychodzi słońce. Synek już w brzuszku uczył mnie, że ‘nie ma tego złego’, że zawsze trzeba wierzyć i mieć nadzieję. Będę mu za to wdzięczna do końca życia. Jest moim wielkim bohaterem.
Dumna mamo, Twoja historia wzrusza. Tak – popłakałam się czytając ją. Jest to niezwykła lekcja wiary i nadziei. Wasza historia może służyć przykładem parom w podobnej sytuacji. Warto to przezwyciężyć i wierzyć, że będzie dobrze, że Bóg czuwał… I niech czuwa!
Na zdjęciu maleńki synuś dumnej mamy Kamilii. Dużo zdrówka dla całej Waszej rodziny! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥