Dumna mama Kasia nadesłała do nas opowieść, która ma na celu wzmocnić nadzieję u kobiet, którym nie udaje się zajść w ciążę i tym, które doświadczają ciągłych poronień… Przeczytajcie, bo warto!
Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie- zostałam mamą! :)
Dla kogoś, może wydawać się to dziwne, ale tak to prawda. Zanim Marcelinka przyszła na świat przeszliśmy długą drogę. 3 poronienia.. Nie ma chyba dla kobiety większego cierpienia niż utrata dziecka. Pierwszy raz- trudno każdemu może się zdażyć… będzie miała Pani jeszcze dzieci nie ma co płakać- słowa lekarza i Pań położnych. A serce nie doszlej matki pęka z rozpaczy. Wszystkie plany, marzenia w jednej chwili legły w gruzach, bo po 14 tygodniach ciąży, dowiaduje sie, że serduszko jej dziecka po prostu przestało bić. Zabieg łyżeczkowania, dwa dni obserwacji i do domu… Po jakimś czasie kobieta dochodzi do siebie, przyjmuje do wiadomości co się stało i stwierdza- nie udało się? uda się następnym razem! Druga ciąża, drugie poronienie w 15 tygodniu… po raz kolejny serduszko dziecka po prostu przestało bić. Tym razem na dyżurze był inny lekarz, ze szpitala w Bydgoszczy. Doradził mi żebym udała się do poradni genetycznej i razem z partnerem zrobili badania genetyczne. Kiedy poszłam do mojego ginekologa, stwierdził: po co to Pani? nie widzę sensu, ale jak Pani chce to proszę. Czekaliśmy kilka miesięcy na wizytę u genetyka, w w koncu zostaliśmy wysłani oboje na badania, które jednak wyszły dobrze. Na szczęście Pani genetyk wysłała mnie jeszcze na dodatkowe badania molekularne, z których wyszło, że mam kilka mutacji genetycznych związanych między innymi z krzepliwością krwi… Pomyślałam sobie, co ma krzepoliwość krwi do ciąży i poronień? dostałam szczegółowe wytyczne co do leczenia w kolejnej ciąży. Niestety w miedzy czasie, w czasie badań poroniłam po raz 3- w 6 tyg. Kiedy zaszłam w 4-tą ciąże i poszłam do mojego ginekologa z instrukcjami od Pani genetyk, mój ginekolog stwierdził: Nie wiem, czy jest sens dawać Pani te zastrzyki, bo one są drogie… na szczęście mimo, to przepisał mi heparynę drobnocząsteczkowa. Tanie nie były- kosztowały ponad 180zł miesięcznie. 9 miesięcy codziennego kłucia się w brzuch, luteina i inne lekarstwa, prawie cała ciąża przeleżana.. i????? udało się!!!!!!! 16 sierpia 2015r o godzinie 12.23 na świat przez cięcie cesarskie przyszła Marcelinka :) Całe 4910g i 63 cm szczęścia!!! :) śmiejemy się, że to taki wielki prezent od Boga, rekompensata, za utracone dzieci. Nic nam nie zwróci pozostałych dzieci, bo przez te 14-15 tygodni kobieta zdążyła pokochać swe dziecko, ból po stracie pozostanie na całe życie, ale warto było przejść to wszystko, aby teraz móc się cieszyć swym największym szczęściem-dzieckiem!! :)
Dziewczyny!! nie poddawajcie się, wierzcie w to, że w końcu się uda, badajcie się, bo warto!!!!! :)
A tutaj całościowy opis z narodzin Marcelinki, którym dumna mama Kasia również postanowiła się z Wami podzielić:
Date porodu wg OM miałam na 6 sierpnia. Jednak córeczce na świat się nie spieszyło, a ja nie mogłam się doczekać kiedy w końcu wezmę ją na ręce i przytulę.
14 sierpnia miałam zgłosić się do szpitala na indukcję porodu. 15 sierpnia w święto podłączono mi oksytocynę i się zaczęło – skurcze po 100%, ból, ale też i radość, że na reszcie moja Marcelinka przyjdzie na świat! Jednak kiedy odłączono mi kroplówkę z oksytocyną, skurcze po prostu minęły… Na wieczornym obchodzie, dowiedziałam się od ordynatora, że kolejna próba indukcji odbędzie się w poniedziałek 17-stego, a jeśli znowu nic następna 19-stego. Miałam dosyć tego czekania. 9 dni po terminie, wg usg już 16 dni,a oni karzą mi tyle czekać! Popłakałam się. Komuś może wydawać się to dziwne, że się popłakałam. Ale prędzej trzykrotnie straciłam dziecko – w 15-stym, 14-stym i 6-stym tyg ciąży. Całą ciąże przeleżałam na podtrzymaniu. Strasznie się bałam, czy malutka będzie zdrowa, czy w końcu doczekam się upragnionego dziecka i nic złego się nie stanie.
Mam mutacje genetyczne, związane z krzepliwością krwi, więc całą ciąże musiałam wstrzykiwać sobie heparynę w brzuch i z tego tez powodu lekarz prowadzący ciążę, przez całe 9 miesięcy mówił mi, że muszę się przygotować na poród naturalny, ponieważ nie mogę mieć cięcia, gdyż przy zakrzepicy każdy zabieg jest zagrożeniem dla życia, więc cesarka odpada. A więc, mimo, że wiedziałam, że dziecko będzie duże (usg pokazywało 4300g) byłam przygotowana i zdecydowana rodzić siłami natury.
Po pierwszej nieudanej indukcji porodu, bardzo przeżywałam wszystko, płakałam. W nocy zaczęły się skurcze, jednak nie były regularne i nie bolały tak jak przy indukcji porodu, więc nie podnosiłam alarmu, ponieważ na dyżurze była tylko 1 położna (pewnie dlatego, że to było święto), a koleżanka z sali zaczynała rodzić, więc czekałam. Nagle, o godzinie 3.30 odeszły mi wody. Odeszły? raczej chlusnęły, kiedy całe łóżko było zalane, wstałam z wrażenia z łóżka i znowu chlusnęły. Wiedziałam, że mam wielowodzie, ale nie sądziłam, że tych wód może być aż tyle! Wody sączyły się nie przerwanie do godziny 12. Położna zbadała mnie i nic, rozwarcie aż na opuszek palca… ktg- pokazywało skurcze, miałam je co 4 minuty. I zamiast się rozwijać, skurcze po prostu zanikły. Czekałam do 8 rano na obchód. Kiedy lekarz zobaczył mój brzuch stwierdził, ze dziecko będzie jeszcze większe niż te 4300g, które pokazywało usg. Nagle powiedział- przygotowujemy na cięcie cesarskie. Ja na to: co??? co takiego? nie zgadzam się, nie mogę mieć cesarki, chcę rodzić sama!! Lekarz nie zgodził się. Powiedział, że nie możemy ryzykować, dziecko jest duże, prędzej 3 razy straciłam dziecko, cała ciąża była na podtrzymaniu, za nami nie udana indukcja nie ma co ryzykować. Cesarka o godzinie 16. Popłakałam się, nie chciała się zgodzić na cesarkę, chce rodzić naturalnie! Zadzwoniłam do mojego Michała, który nawet nie wiedział, że odeszły mi wody, nie chciałam go martwić w nocy. Przyjechał i mówię mu o cesarce. Koleżanka z sali miała cesarkę o 11, nagle o godzinie 11.30 przychodzi położna i mówi, że będę miała wykonane cc o 12. Co?! Jak to, przecież miałam mieć o 16! Lekarz zdecydował inaczej. W pół godziny musiałam się przygotować psychicznie, umyć, przebrać, miałam zrobioną lewatywę, ale nie dałam rady się wypróżnić, mieć podanych pare kroplówek, zastrzyków, założony cewnik. W biegu wieźli mnie na sale operacyjną, bo wszyscy na mnie czekali…
Znieczulenie w kręgosłup- okropnie to wspominam, przytyłam 26 kg w ciąży i byłam na prawdę gruba. Anestezjolog stwierdził, że nie widzi dobrze kręgosłupa i „zrobi wkłucie na wyczucie”.. Bolało strasznie, wiercił ta igłą i wiercił, bałam się, że zrobi mi krzywdę.
O 12.23 na świat przyszła moja długo wyczekiwana i upragniona córeczka Marcelinka. Zabrali ją, nie płakała, trzeba było intubować. Po kilku minutach przyszli pokazali mi ją na 10 sekund i znowu zabrali. Nikt nie powiedział co się dzieje, gdzie ją zabrali. A ja leżałam i czekałam, aż mnie w końcu zszyją i aż zobaczę moje cudo i dowiem się co się dzieje. Po kilkunastu minutach przyszła położna i mówi- zdrowa dziewczynka 63 cm i 4910 gramów! Ile????!!??
Kiedy w końcu skończyli szycie itd i wywieźli mnie z sali operacyjnej zobaczyłam pełno ludzi, cały personel przyszedł, żeby zobaczyć takie duże dziecko. Zobaczyłam Michała, który po prostu płakał :) Płakał ze szczęścia.
Zazdroszczę mamom, które mogą po porodzie wziąć swoje dziecko w ramiona, ja przez 6 godzin nie czułam rąk. Laktacja po cc też gorsza. Nogami zaczęłam ruszać dopiero po 16 godzinach po cc, a po 18 godzinach przyszła położna i zwyczajnie zwaliła nas z łóżka, ze słowami- wstawać, wystarczy, tego leżenia. Ból był straszny, wstawałam godzinę, zgięta w pół. Ciężko było wziąć z łóżeczka małą, bo jednak prawie 5kg, to nie mało. Po cc cierpiałam przez 3 tygodnie, po prostu bardzo ciężko było mi wstać z łóżka.
Czy żałuje że nie rodziłam naturalnie? Nie :) Nie wiadomo jakby sie skończyło, a teraz mam zdrową, śliczną córeczkę :)
Czy czuje się gorsza, że nie rodziłam naturalnie? Nie :) I bardzo mnie denerwuje jak ktoś lekceważąco podchodzi do kobiet, które miały cc: „Ja rodziłam 20 godzin, a Ty w ogóle się nie męczyłaś”.
Jedno jest pewne- nie ważne jaki poród- ważne, aby nasze dzieciątko urodziło się zdrowe!!! :)
Tak właśnie doczekałam się mojego „małego” wielkiego szczęścia- Marcelinki!! :)
Ps. Na zdjęciu 1-dno dniowa Marcelinka :)
Początkowo smutna, ale później piękna historia! Dająca nadzieję na lepsze jutro!
Dużo zdrówka i mnóstwo uścisków dla Marcelinki! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥
Dziekuje za opublikowanie mojej historii porodu!! :-) <3