Nasza kolejna aniołkowa mama podesłała do nas swoją porodową opowieść. Jest to opowieść, która zapierw dech w piersiach i powoduje, że…
Na dworze zimno a w środku czuję bijące ciepło… Tak! Pierwsza próba i udało się, ale…. przez chwilę wydaje mi się, że na monitorze widzę podwójnie. Wstrzymuję oddech, lekarz potwierdza- ciąża mnoga. Następuje chwila niepewności jak sobie poradzimy, ale szybko następuje wielka radość-podwójna radość. Radość rośnie, tak samo jak ja :) Wszystko książkowo…. niestety do czasu. 23tc…zaczyna boleć nie wiadomo co, zaczyna się krwawienie z nosa…. Wizyta u lekarza – wszystko w porządku, ciąża mnoga, mama młoda – przemęczenie. 24tc – werdykt szyjka się skraca- szpital, założenie szwu okrężnego. Pobyt w szpitalu przedłuża się, miały być dwa dni, wyszło półtora tygodnia. Pod koniec tygodnia dowiaduje się, że to chłopcy, że są duzi i silni SUPER :) zakładają szew i słyszę coś dziwnego… lekarz stwierdza, że będą z tego kłopoty, ale robi to bo mu kazali…. STRACH. Ale udało się, wszystko dobrze, wypuszczają do domu. Mijają dwa dni…i….stało się! Wody odeszły. Przecież jest za wcześnie! I to dużo za wcześnie. Szpital, leki, zastrzyki, badania, leżenie. Badanie USG i pytanie „Czy Pani na pewno odeszły wody? Tutaj wszystko w porządku, wody są”. Żądam wyjaśnień i słyszę, że główka jednego synka działa jak korek i wody znów się zebrały, że mam leżeć i czekamy do bezpiecznego dnia – około tygodnia. Czekam. Lekarze obiecują przewiezienia dalej, tam gdzie chłopcy będą bezpieczniejsi… Ja spakowana, dopytuję kiedy jedziemy. Co słyszę – jeszcze nie dziś. Kolejne badanie i wszystko dzieje się tak szybko… przecież to dopiero 26tc i 3dni!!! Stół, pełno lekarzy, strach wielki strach, łzy…. Nikt nic mi nie mówi, oprócz tego, że teraz walczą o mnie, ale…przecież ja czuję się dobrze, poczekajcie, dajcie czas moim synkom :( Proszę! Lekarz trzyma mnie za rękę, jedyny okazał serce, stoi koło mnie dopóki mój chwyt się nie zwalnia. Wszyscy przyśpieszają, słyszę ciche kwilenie, widzę czarną maleńką główkę, za chwilę dokładnie to samo. Już są, słyszę ich, żyją. Nikt nic nie mówi, chłopców zabierają, jednego w inkubatorze drugiego w kocyku. Za chwilę i ja wracam na salę, nie mogę się ruszyć, zimno mi, mam dreszcze, przetaczają mi krew… Zostaję sama a przed chwilą byliśmy jeszcze w trójkę. Nikt z rodziny nie wie, nie mogę dosięgnąć telefonu, patrzę na mijające mój pokój ciężarne, zadowolone ciężarne… W końcu ktoś wchodzi, błagam o telefon. Przychodzą rodzice, idą do swoich wnuków, po dłuższej chwili przychodzą ze łzami w oczach. Chłopcy żyją, ale nie jest za dobrze. Tak mija doba. Następnego dnia mąż odwiedza chłopców. Jest dość dobrze, jak na takie kruszynki – 36cm, waga 890 i 980g. Proszę, żeby ktoś zrobił im zdjęcia i tak oto pierwszy raz widzę swoje największe serduszka… Zaczyna się druga doba życia moich dzieci . W nocy siadam na łóżku, nie wiem dlaczego, za chwilę usypiam. Nadchodzi poranek. Wchodzi kobieta w szpilkach, pyta mnie o nazwisko i podaje ozięble informacje „W nocy jeden bliźniak zmarł” po czym wychodzi i zamyka drzwi. Zamieram. Zostałam sama, nie wiem co mam zrobić. Dzwonię do męża- nie odbiera. Dzwonię do mamy. Przyjeżdżają rodzice i uwaga! dopiero od nich położne dowiadują się co się stało. Przybiegają, uspokajają, podają leki. Podejmuję decyzję, że wychodzę. Czekam na obchód i UWAGA! Lekarz z uśmiechem pyta „Jak tam dzieci?” Ja:”Dzieci? Przecież zostało mi już tylko jedno dziecko!” Zdziwienie, inni lekarze zmieniają temat. Wychodzę. W bólach, zgięta w pół wchodzę na OIOM noworodkowy. Lekarz ze stoickim spokojem udziela informacji dlaczego mój synek nie żyje i informuje, że jego zdaniem jutro odbierzemy DWA ciałka! Jak to?! Mój drugi synek żyje, ale już został uśmiercony przez lekarza! Wbrew protestom lekarza wchodzę do sali. Zamieram. Mój skarb leży sam, taki maleńki, nikogo przy nim nie ma, a przecież stan jest krytyczny! Lekarz zabiera mnie stamtąd po 10-15 sekundach. „Mama Cię kocha skarbie”. Odprowadza mnie do wyjścia kiedy przybiega po niego pielęgniarka. Myślicie, że pobiegł za nią? NIE! Wypowiada do mnie słowa, które utknęły w mojej pamięci na zawsze „To właśnie jest koniec”. Po czym żegna się i spokojnie odchodzi. Powinnam zostać, ale nie byłam w stanie nic zrobić. Drzwi zostały zamknięte. Rodzina zabiera mnie do domu. Wszyscy siedzą i milczą. Czekają na telefon. Lekarz obiecał, że zadzwoni jeśli stanie się najgorsze. Telefon milczy, ale ja już wiem, czuję to. Kolejny poranek, rodzice jadą dowiedzieć się czegoś. Obiecują, że zadzwonią. Telefon milczy. Wracają po południu. Nie potrafili wrócić do domu i przekazać mi informacji. Łzy płyną mi po policzkach, proszę, żeby nic nie mówili. Cierpię milcząc. Dwa dni później staję nad małą białą trumienką. Wszyscy milczą, słychać tylko szlochanie i słowa mojego małego kuzyna „Tato, otwórz na chwilkę, ja chcę ich tylko zobaczyć”. Zdaję sobie sprawę, że już nigdy ich nie zobaczę. A tak na prawdę starszego synka nawet nie widziałam. Następuje smutny okres. Mam 22 lat, straciłam dwoje dzieci. Nie poddaje się, jestem silniejsza niż inni. To ja podtrzymuje wszystkich na duchu. Tylko ja nie potrzebuję pomocy. Wznawiam studia, odbywam praktykę, zachodzimy w kolejną ciążę. Szybko, może troszkę za szybko, ale taka była nasza decyzja. I to uczucie…. wielkie szczęście, ale cały czas towarzyszy nam strach. Jedno serduszko, pięknie rośnie, to dziewczynka :) I ta chwila…. wody odeszły, ale zaraz….. nie za wcześnie? Oj tylko troszeczkę, to już 36tc4d. Bądź silna kochanie. Dojeżdżamy na porodówkę, odsyłam wszystkich do domu, każdy mówi, że urodzę jutro albo po jutrze. Leżę podłączona do ktg, widzę twarze…. znajome twarze…. czy nie ma nikogo innego? Badają, twierdzą, że jeszcze mamy czas. Pytam o cc przez rok temu miałam cc, ja nie mogę rodzić naturalnie. Nikt mnie nie słucha. Wychodzą po to, aby po chwili wrócić. Poznali mnie. Stwierdzają, że „tej to nic nie ruszy” wpisują cc na 21.00. Jest 18…. mam jeszcze trochę czasu. Leże spokojnie, nic nie czuję, żadnych bóli, zupełnie nic. Tak wygląda poród? Czy wszystko jest w porządku? 20.50. Pielęgniarki zabierają moje rzeczy, robią miejsce dla kolejnej, mnie za chwilę przewożą na cc. Wchodzi lekarz zapewnia o cesarce, mówi, że wszystko gotowe, ale chce jeszcze zbadać. Chwila ciszy, wszyscy patrzą z niedowierzaniem. „Czy Pani coś czuje?” Odpowiadam, że nie. „Pani ma 4cm rozwarcia, zaraz rodzimy” Ja:”Jak to rodzimy? Miałam mieć cesarkę! Ja nie mogę rodzić!”. L:”Spokojnie spróbujemy, jakby co sala czeka”. Pielęgniarki odłączają mnie, ja dalej nic nie czuję a to już 6cm. Proponują iść pod prysznic…ooo…. coś czuję… boli….ale dam radę, nie jest źle. Wracam do sali, spaceruję, boli, ale da rade wytrzymać…. no może coraz bardziej boli, ale dalej spaceruję – tak mi kazano. Wchodzi położna i…. 10cm rodzimy! Jak to już? Tu? Teraz? 22.00 zaczynamy :) Za chwilę słyszę „Daj rękę” Niepewnie wyciągam dłoń…. „Czujesz jaka kudłata?” HA! Moja córa ma włoski i to ile. Chwilę później widzę ją w całej okazałości, jest piękna….zdrowa…. Położna kładzie mi ją na klatce piersiowej i znów prosi o rękę….ale co to? Nożyczki? Po co mi one? P:”Przetnij pępowinę”…. ach to uczucie…. Jesteśmy razem…. całe, zdrowe, szczęśliwe. Moja kochana dziewczynka!
Córka ma już trzy latka (chłopcy mieliby cztery). Wie, że miała braci. Niekiedy sama dopomina się, żeby iść zapalić im światełko. A my… my jesteśmy szczęśliwi. Chociaż wiele przeszliśmy w tak młodym wieku, jesteśmy szczęśliwi. Mamy wspaniałą córkę, ale zawsze będziemy pamiętać o synkach. Synkach, którzy gdzieś tam są i są szczęśliwi z tego jak sobie tutaj radzimy. <3 <3
Ująć w słowa nie potrafię tego, co czuję po przeczytaniu Twojej opowieści. Historia niezwykle smutna, zapierająca dech w piersiach. Zakończenie? Pozytywne, z nadzieją dla innych mam, które straciły swoje pociechy… Trzymaj się mamo!
Dużo zdrówka dla córeczki! ♥
Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.
Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)
A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥
Podziwiam Wam i zazdroszczę siły jaką macie w sobie. Popłakałam się, czytając Państwa historie. Życzę wszystkiego co najlepsze całym sercem!
Opowieść smutna i piękna. Wzruszająca. Dla mnie poruszająca. Dlaczego? Jestem mamą bliźniąt – dwóch chłopców. Nie wyobrażałam sobie nawet, żebym mogła wrócić po porodzie ze szpitala sama, starałam się nie myśleć o tym, że coś mogłoby pójść nie tak. Ale strach był. Przez całą ciążę. Na szczęście się udało, jesteśmy wszyscy razem, chłopcy skończyli już pół roku. I co mogę powiedzieć? Podziwiam Twoją siłę i determinację! Podziwiam! I mogę tylko gratulować. Dobrze, że jest córunia, dobrze, że przebrnęliście przez trudny czas razem. Dobrze, że macie siebie. A chłopcy na pewno będą nad Wami czuwać! Ty kochałaś ich, a oni kochali Ciebie, Mamo! Trzymaj się. Życzę Ci szczęścia. Pozdrawiam!
bardzo wzruszająca opowieść:) dzieci to prawdziwy cud. Sama jestem mamą i gdyby coś stało się mojej córeczce to życie straciłoby dla mnie sens….., a tak każdy dzień życia rozwesela i rozświetla moja Basieńka, która dziś ma 4 miesiące i 5 dni, jest cudowna:)
Ja też straciłam dwa skarby. Jedno 3 lata temu, drugie niespełna 2 miesiące. Nie dane było mi ich poznać i zobaczyć, zmarły zanim się urodziły. Nigdy nie zobaczę jak biegają i psoca, nie zobaczę do kogo są podobne, czy są wesołe czy bardziej zamknięte w sobie, niczego się nie dowiem. Mam córeczkę, która ma 2 latka i dziękuję że chociaż ja mam… wiem że mam po co zyc.
Moja historia jest taka sama tylko to byly dwie dziewczynki.. czytajac to bardzo sie wzruszylam bo przeszlam dokladnid to samo.. to co nas spotkalo jest straszne ,ale mysle ze bylo po cos. Zycze duzo zdrowia, i pomyslnosci :)
Jaka silna kobieta. Ja starcila dwie ciaze. Po pierszym poronieniu ciezko do chodziłam do siebie. Jest juz wiele aniołkow, ktore tam z gory na nas patrzą. ❤️
Miałam podobnie dwa lata temu urodziłam martwego syna. Był to 39tc oczywiście lekarze nie znają przyczyny… Miałam wtedy 20 lat. To co siedzi w mojej głowie wiem tylko ja … Teraz jestem znowu w ciąży jest to 19tc boje się każdego dnia ze będzie to samo. Nie daje po sobie tego poznać widzę jak mąż się cieszy jak już planuje a ja … A ja się boje . Antka nawet nie widzialam, nie pozwolono mi :( widziałam tylko jak jakiś obcy pan (dla mojego syna ) wnosi go do kosciola,gdzie przecież to ja powinnam to robić w kocyku a nie w białej trumince…. Nie życzę żadnej kobiecie przeżyć tego co ja … Jestem w dobrej mysli. Zmieniłam szpital, lekarza i jak na razie wszytsko jest w porządku ale strach zostaje. Chciała bym żeby i u mnie skończyło się tak jak u pani w opowiadaniu.
Smutne. Również straciłam 2 dzieci. Dwie córeczki. Choć minęło ponad dwa lata pamietam jak dziś dzień porodu. Najgorsze co może przeżyć mama. Ściśnięte serce do końca życia.
Współczuję bardzo i rozumiem Cię jak nikt inny bo dokładnie z tych samych powodów a mianowicie skracającej się szyjki urodziłam synka w 23 tc. Mój aniołek odszedł po 5 tygodniach walki o życie ? odszedł bo ktoś z personelu przypiął do jego delikatnego ciałka elektrodę która wypaliła mu czarną dziurę na pleckach skąd doszło do martwiczego zapalenia tkanek i zakażenia. A ja do tej pory nie mogę się z tym pogodzić ??
Piękna a zarazem bardzo smutna historia jestem z wami całym serduchem 10 lat temu przeszłam to samo a teraz mam syna ma 9 lat i córeczkę ma 3 latka a Roksanka miałaby teraz 10 lat.