Nasz najpiękniejszy prezent ślubny! – opis dumnej mamy Doroty

Dumna mama Dorota sama nazwała swój opis – „ NASZ NAJPIĘKNIEJSZY PREZENT ŚLUBNY”. Tak, to prawda! Przysięga w szpitalu podczas porodu? Nie wierzycie? Przekonajcie się same! :-)

Dzień, w którym dowiedziałam się o ciąży pamiętam, jakby to było wczoraj, bowiem był to jeden z najpiękniejszych dni mojego życia .
Razem z mężem (wtedy jeszcze z narzeczonym )bardzo się ucieszyliśmy,
że nasze starania tak szybko przyniosły efekt i z niecierpliwością czekaliśmy, aż nasza Kruszynka do nas dołączy .
Termin porodu został wyznaczony na 23 czerwca. „No ładnie ” pomyślałam. „Ja się męczę i chodzę z brzuchem, a Tata dostanie prezent na Dzień Ojca”. Cała ciąża przebiegała wręcz książkowo ,poza niedoczynnością tarczycy nie zmagałam się z żadnymi przeszkodami.
W 20 tygodniu dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. I nasza radość ponownie osiągnęła maksimum.
Któregoś dnia doszliśmy do wniosku, że chcemy zalegalizować swój związek, zanim maleństwo przyjdzie na świat i zdecydowaliśmy się na ślub cywilny.
Mimo zdziwienia rodziny, skąd ten pośpiech, termin ślubu ustaliliśmy na sobotę, 16 maja. Ostatni tydzień przygotowań upłynął baardzoo szybko.
W końcu nadszedł TEN dzień . A wraz z nim atrakcje, których nikt się nie spodziewał.
Czułam się bardzo dobrze i nic nie wskazywało na to, że dwie godziny przed planowaną ceremonią, odejdą mi wody… A jednak, stało się !
Jak przez mgłę pamiętam zamieszanie i chaos, za to doskonale pamiętam strach o naszego synka… Był to bowiem dopiero 34 tydzień ciąży…
W szpitalu okazało się, że jest 2centymetrowe rozwarcie i zostałam przeniesiona na porodówkę. „A co ze ślubem ??Przecież wszystko jest już gotowe i goście czekają…”. Dyrektor szpitala wydał zgodę na to, aby przysięga mogła zostać złożona w szpitalu. Wprawdzie nie miałam na sobie białej sukienki, tylko szpitalną koszulę, a poza świadkami, nikt inny nie mógł nam towarzyszyć, ale cieszyłam się, że mimo wszystko zdążę wypowiedzieć sakramentalne „Tak”.
Do dziś śmiejemy się, że mamy jak najbardziej ślubne dziecko ;)
To, co działo się po uroczystości, potoczyło się z prędkością światła .Badania, kroplówki, zastrzyki na płucka dla maluszka i coraz silniejsze bóle. W pewnym momencie usłyszałam rozmowę ginekologa z położną. Pan doktor chciał, żebym w trakcie rozwarcia na 6, przez kolejne 24 godziny dostawała kroplówkę na zatrzymanie akcji porodowej. „Główka jest w kanale rodnym. Ona tego nie wytrzyma” , usłyszałam w odpowiedzi. Przestraszyłam się… na szczęście zjawił się ordynator, który zadecydował, że rodzimy ! Mąż kursował między szpitalem, a salą, w której odbywało się przyjęcie, a ja czekałam , aż w końcu będę mogła przytulić swoje maleństwo. Po dwóch godzinach skurczy usłyszałam magiczne „10cm” i zaczął się poród. Cieszyłam się, że mąż jest przy mnie, że mnie wspiera i, że razem powitamy naszego Aniołka.
Nie pamiętam bólu, nie pamiętam strachu.  Pamiętam tylko moment, w którym usłyszeliśmy cichutki płacz naszego maluszka , gdy położna położyła mi go na brzuchu. Była godzina 18.20.   Był śliczny ! Dostał 10 pkt. w Skali Apgar i został zabrany na wszystkie badania. Nie mogłam się doczekać , aż przyniosą mi go na salę. Minęły 2 godziny, 3 , a ja nadal leżałam sama, bez mojego synka. Niepokój towarzyszył mi coraz bardziej. W końcu zjawiła się pani neonatolog, która poinformowała nas, że Adaś urodził się z wrodzonym zapaleniem płuc i ma trudności z samodzielnym oddychaniem i, że najlepiej będzie, jak zostanie przewieziony do innego szpitala. Czekali już na karetkę. Zapytałam, czy możemy Go zobaczyć , po czym razem z lekarką udaliśmy się na salę. Adaś leżał zupełnie sam, podłączony był pod kilka monitorów, sprawdzających czynności życiowe, do noska miał włożoną rurkę ułatwiającą oddychanie… Patrzyłam na Niego i nie mogłam zrozumieć, dlaczego musi przez to wszystko przechodzić. Chciałam wziąć Jego strach i cierpienie na siebie. Nie mogłam Go przytulić, ani wziąć na ręce. Jedyne, na co nam pozwolono, to trzymanie Go za rączki. Miał takie malutkie paluszki. I spał.
Pozwolili mi zaczekać przy Malutkim, do przyjazdu karetki. Mąż musiał opuścić salę. Gdy po północy zabierali Go do innego szpitala, czułam, jak pęka mi serce… Miałam sobie za złe, że nie mogę być przy Nim, że, być może On nawet nie wie, kto jest jego mamą… Wróciłam na swoją salę i dopiero wtedy puściły mi wszystkie emocje.
Nazajutrz mąż z samego rana pojechał do synka. Rokowania były dobre, nie potrzebował intubacji, ale ze względu na zapalenie płuc, leczenie szpitalne miało trwać minimum 2 tygodnie. Załamałam się po raz kolejny, ponieważ nie mogłam leżeć razem z małym. Codziennie odwiedzaliśmy Go w szpitalu. Po koszmarnie długim tygodniu, gdy Adaś opuścił inkubator, pozwolono nam wziąć Go na ręce. To była wyjątkowa chwila , na którą czekałam od momentu, gdy na teście ciążowym ujrzałam dwie kreski. Był bardzo silny, szybko zaczął samodzielnie oddychać, a także ssać i połykać pokarm. W 13 dobie został wypisany do domu. Strasznie mnie ta wiadomość ucieszyła, ale też bałam się, jak damy sobie radę z takim maluszkiem.
Na szczęście z każdym dniem uczyliśmy się siebie nawzajem i nabieraliśmy we wszystkim wprawy.
Dziś Adaś ma 7 miesięcy i jest naszym oczkiem w głowie. Nie ma w Nim ani krzty z wcześniaka .
Dzień, w którym przyszedł na świat, zawsze będziemy wspominać z łezką w oku, bowiem otrzymaliśmy najpiękniejszy prezent ślubny.
A teraz cała nasza trójka  z niecierpliwością czeka na nasze drugie Maleństwo .

Wow! Ale historia! Zazdroszczę takiego prezentu ślubnego! ♥
Dużo zdrówka dla Adasia. A mamie życzę szczęśliwego rozwiązania! ♥
Na zdjęciu dumna mama Dorota i kochany Adaś ♥

Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.

Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)

A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥

Podoba Ci się?

Zobacz komentarze (2):

  1. Gratulacje :D Wiem co to za ból patrzeć na swoje dziecko przez szybkę inkubatora i nie móc go nawet dotknąć… Mój synek urodził się w terminie, ale dostał strasznej żółtaczki, po czym został przewieziony do innego szpitala. Na szczęście miałam możliwość wykupienia noclegu więc praktycznie cały czas byłam z Małym. Jednak do dziś pamiętam ten ból i bezradność kiedy patrzyłam jak śpi podłączony do mnóstwa rurek..
    Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci szczęśliwego rozwiązania i możliwości trzymania dzieciątka w objęciach już od pierwszych chwil.

  2. Dziękuję bardzo za ciepłe słowa :-). Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwo zdrówka dla Twojego Maluszka :-)

Skomentuj Sylwia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *