Mój trzeci poród – „Jezu, jaki pozawijany…” – opis dumnej mamy Renaty

Dumna mama Renata postanowiła podzielić się z nami opisem swojego trzeciego, nieco innego porodu. Zachęcam do lektury! :-)

10 styczeń 2016

Termin miałam na 14 stycznia.
Przed porodem duużo czytałam opisów porodów. Chyba wszystkie możliwe. Jedne mnie wzruszały, drugie trochę przerażały….

Zaczęło sie w sobotę 9 stycznia wieczorem. Poczułam około 20.00 delikatne skurczyki. Mąż bawił się z dziećmi a ja po cichu liczyłam przerwy między skurczami… Było co 10 min. Nic nie mówiłam. Wzięłam kąpiel i wtedy od ok 22.00 skurcze się rozkręciły. Wiedziałam, że to już. Położyliśmy dzieci, posiedzieliśmy trochę i w końcu zebraliśmy się do szpitala.
Pomyślałam, że trzeci poród będzie jeszcze szybszy, a zaczęło się już kilka godzin temu.
Pojechaliśmy za wcześnie. Zdecydowanie. Jako wieloródka powinnam wiedzieć, że nie ma się co śpieszyć. I tak zajechałam z 1,5 cm rozwarciem. Męża odesłali do domu a ja zostałam. Dostałam zastrzyk na wyciszenie i miałam spać. Nie mogłam spać… na sali była mama już z maluszkiem. Słyszałam ten słodki płacz…  Już nie mogłam się doczekać mojego synka. Chodziłam po korytarzu, żeby nie wiercić się i nie sapać tej młodej zmęczonej mamie.
Chodziłam tak do prawie 5.00. Potem poczułam, że już naprawdę zaraz zacznę rodzić. Chciałam tym razem męża wezwać gdy będę miała ok 7 cm, żeby nie musiał znowu tak długo patrzeć na moje cierpienie.
Poszłam do położnej, ta mnie zbadała i mówi, że jest 5-6 cm. Zadowola byłam, bo od 7 do 10 już niedaleko. Koło 7 zadzwoniłam po męża pewna, że jest już na pewno 7-8 cm i będziemy rodzić  W między czasie zmieniła się położna. Była młoda, bardzo miła i sympatyczna.
Mąż przyjechał, badanko – a tu nadal 6 cm  Minęły dwie godziny i nic się nie zmieniło… Znów się podłamałam. Skakałam sobie po piłce, wywijałam tyłkiem i robiłam wszystko to, co kazała położna. KTG zapisywało się pięknie. Momentami brakowało skali, więc dla kogo pięknie dla tego pięknie. Zaczęło być dziwnie. Jak usiadłam na piłce, skurcze jakby się rozmyły… słabły i do tego przerwy między nimi były nawet po kilka minut. Niby fajnie, mogłam odpocząć. Ale jednak czułam, że to nie jest dobrze. Rozmawiałam z mężem i położną, śmiałam się i pytałam czy to na pewno normalne… Położyli mnie i podłączyli pod KTG. Skurcze wróciły. Było mi pisane leżeć. Na lewym boku. Pomału doszło do 8 cm. O godz 9.00 wybiło oczekiwane 10 cm.  To była już 11 godzina porodu.Pierwszą córkę rodziłam 10,5 godz, drugą 8,5.  Myślę sobie: w porządku. Teraz już będzie z górki.
I znów się myliłam. Gryzę fotel, jestem jedną nogą w piekle. Co chwilę położna grzebie mi tu i ówdzie i mówi że główkę wyczuwa, ale jest jeszcze wysoko.
Wysoko? Co jest grane? Pełne rozwarcie a główka wysoko? Położna pyta, czy zgadzam się na podłączenie OXY. Ostrzega, że będzie bolało bardziej, ale pomoże. Zgadzam się. Kolejną godzinę gryzę fotel, zaczynam myśleć, że chyba umieram… upewniem się tylko, że z młodym wszystko w porządku. Położna zapewnia mnie, że synek ma się dobrze.
Zaczął interesować się mną lekarz. Bardzo miły, starszy i konkretny. Przyszedł, pogmerał i pyta czy czuję parcie. Mówię, że nie.  Śmieję się, ży chyba nie urodzę tego dziecka. Położna uspokaja mnie: „Spokojnie  Urodzi Pani. Już niedługo ” i wyciera mi pot z czoła.
Mija druga godzina w pełnym rozwarciu. Znów zawitał lekarz. Gmera – główka wysoko… coś małego tam trzyma. Nie może się wstawić w kanał rodny – No to mnie pocieszyli. Niech powiedzą coć czego nie wiem…
Mój biedny mąż wciąż patrzy na to jak ból rozdziera moją twarz. Podawał mi wodę, ale czułam, że mam strasznie popękane usta od tego ciągłego oddechu.. Skurcz jest już prawie za skurczem.
Lekarz pyta mnie, czy robiłm siusiu.
Nie wiem – mówię. Położna ponawia pytanie, a mówię, że ja już nic nie wiem. Nie wiem, czy robiłam czy nie i próbuję płakać, ale chyba nie mam sił. Lekarz podjął decyzję o założeniu cewnika – bo może pęcherz pełny i to trzyma synola. Bałam się, że to boli. Nic nie czułam. Wyszło na to, że nie to jest powodem.
No to przebicie pęchęrza może pomoże… Jak zobaczyłam ten przyrząd do przebijania pęchęrza to chyba wpadłam w małą panikę.  Ale lekarz uspokoił mnie i faktycznie nie czułam nic. Tylko ciepło. Takie ogromne ciepło i  na każdym skurczu mi te wody wyciekały. Położna i lekarz robili co mogli. Ja też. I mój mąż. W końcu chyba już z tej desperacji zaczęłam jakby przeć. Lekarz miał nadzieję, że już się coś ruszyło, gmera a tam nadal nic. Minęło 14 godzin porodu. 3 godziny w pełnym rozwarciu.
Lekarz mówi, że jak w ciągu pól godz nic się nie zmieni, to będziemy ciąć…. Bardzo nie chciałam. Zawsze powtarzałam, że nie dam się pociąć. Zwłaszcza, że z dzieckiem nie było źle. Tętno było w porządku. Chciało mi się wyć. Ale jak znów ujrzałam lekarza, to ja go już błagałam o tą cesarkę. 4 godziny w pełnym rozwarciu to już było dla mnie za dużo. On tylko pogłaskał mnie po głowie i powiedział:” spokojnie kochana. Już szykują salę”. Dotarło do mnie, że będę miała cc.
15 minut później podano mi papiery do podpisania (mogli mi kredyt podrzucić, też bym podpisała)  Nie wiedziałam już nic dosłownie.
Gdy jechałam na łóżku do windy wpadłam w panikę. Darłam się okrutnie. Chyba mnie sąsiednie oddziały słyszały. Męża ze mną nie wpuścili oczywiście. Poszedł bidul zapalić i chyba odetchnąć.
Ja wjeżdzam na salę, próbuję usiąść na łóżku w ciągłych bólach a jakiś młody lekarz do mnie: „Do ilu Pani doszła? Do 5?” Domyśłiłam się, że chodzi mu o cm…. Jak o mnie wk… zdenerwował…
Najgroźniejszym głosem jaki udało mi się wydobyć mówię do niego Do 10!!! Od czterech godzin!!!
Opanował się i pyta: „to co tam się dzieje, że nie chce wyjść? „
Wtedy wszedł mój kochany lekarz z porodówki. Anestezjolog miał pretensje, że się ruszam i nie może się wbić. Nosz kurcze, mam skurcz za skurczem od kilkunastu godzin a on mi mówi, że mam się nie ruszać. Jakoś się udało i się wbił. I momentalnie raj….
Ból znikł. Jak mi było dobrze  Czułam nieprzyjemne szarpanie w brzuchu i komentarz lekarza: ” Jezu, jaki pozawijany”… Na szczęście po chwili usłyszałam płacz.  Jaka ja byłam szczęśliwa  Łzy już mi popłynęły. Podali mi małego do policzka, pocałowałam i zabrali. Pomierzyli, poważyli i zabrali na górę do taty.
Potem ten młody lekarz wykuknął do mnie zza parawanu i mówi, że mały był ułożony odgięciowo. Czyli, że chciał wyjść brodą. Zamiast czubka głowy on wciskał w kanał brodę, i pokazuje mi, że gdyby docisnął za mocno to złamałby sobie kark.
Po co to zrobił – nie wiem. Wolałabym nie wiedzieć. Całę szczęście był pozawijany pępowiną i ona go trzymała. Nie mógł się bardziej docisnąć.
Po wszystkim mnie pozszywali jeszcze. Pękłam trochę, bo dziecko było duże i za małe nacięcie zrobili. Potem trzęsłam się jak galareta. Nie do opanowania to było. Wjechałam windą na górę, wjeżdżam na oddział i czekał tam na mnie mąż.  Patrzę w drugą stronę, a tam teściowie :).  Musiałam wyglądać strasznie, bo teściowa się popłakała na mój widok..

Szymek miał 4250g i 57 cm

Był duży, ale główkę miał nie większą od mojej pierwszej córki. Także urodziłabym go naturalnie, gdyby tak nie nawywijał

Pierwsza córka urodziła się w piątek, druga w sobotę, a synek w niedzielę  Moje weekendowe dzieciaczki…

Dwa razy rodziłam sn, bez żadnych problemów.
Trzeci poród był straszny, ale po dwóch miesiacach stwierdziłam, że mogłabm jeszcze raz rodzić, pod warunkiem, że naturalnie.

Dziękujemy za ten szczery opis dumna mamo! 
Dużo zdrówka dla wszystkich Twoich uroczych pociech! 

Już niebawem ukażą się kolejne nadesłane przez Was opowieści… Wszystkie znajdziecie w zakładce Opowieści porodowe.

Może i Ty chciałabyś podzielić się z nami relacją z tego najszczęśliwszego dnia swojego życia? Jeśli masz ochotę – KLIKNIJ TUTAJ, ABY WYSŁAĆ SWÓJ OPIS! :-)

A w wolnej chwili zapraszam do galerii naszych pociech – to miejsce, w którym możesz pochwalić się swoim cudem! ♥

Podoba Ci się?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *